wtorek, 29 września 2015

3,2,1...akcja!

Niedawno minął rok od mojej diagnozy. Miałam zamiar napisać post podsumowujący wszystko co zdarzyło się w tym czasie, ale ponieważ moje leczeni wciąż trwa i przedłuża się z różnych powodów, stwierdziłam, że to jeszcze nie czas na to. Mam dla was coś dużo ciekawszego.

Październik, jak pewnie większość osób zainteresowanych tematem wie, jest miesiącem walki z rakiem piersi. Temat bardzo mi bliski (za bardzo;). Jako, że zawodowo zajmuję się grafiką i tematami pokrewnymi postanowiłam przygotować coś specjalnego. Połączyłam przyjemne z pożytecznym i wymyśliłam, że zrobię swoją własną akcję promowania badań i profilaktyki, ale nie tylko piersi. Pomyślałam również o innych "kobiecych sprawach", nie pomijając przy tym i męskich.

Nie spałam kilka nocy myśląc co mogę zrobić i jak, żeby trafić do jak największej ilości osób zdrowych. Przekopałam internet w poszukiwaniu różnych akcji promujących profilaktykę, uruchomiłam dwie szare komórki i stworzyłam kilka grafik, które mam nadzieję trafią hasłami i obrazami do osób zdrowych, które chcą o siebie zadbać i do tych, które myślą, że nic złego nei może im się przytrafić. Mam świadomość, ze część z nich jest kontrowersyjna, ale wiem, że czasami tylko tak można trafić z przekazem. Wszystkie grafiki, zdjęcia i hasła są mojego autorstwa.

Przed wami moja BU-raczana akcja:







I dwie, bardziej dosadne grafiki:



Jeżeli chcecie i trafia do was co przygotowałam, zachęcam do udostępniania grafik na portalach społecznościowych, przesyłania znajomym i generalnie propagowaniu ich. Zależy mi na tym, żeby to po prostu działało. Jeżeli chociaż jedna osoba dzięki zobaczeniu obrazka pójdzie się zbadać, będę wiedziała, że zrobiłam dobrą robotę.

Profilaktyka jest bardzo ważna, gdyż może zapobiec wielu nieprzyjemnym skutkom leczenia raka. pamiętajmy, że szybkie wykrycie raka daje większe szanse na całkowite wyleczenie. Mój rak miał 6,5 cm kiedy go wykryłam, miałam zajęte również węzły chłonne. Od roku zmagam się z leczeniem, z nadzieją, że jeszcze trochę pozyje i uda mi się wygrać z burakiem.


Prócz akcji mam dla was jeszcze jedną niespodziankę - możecie mnie śledzić na facebooku. Prócz wrzucania linków do bloga, mam zamiar dodawać różne nowości i ciekawostki w temacie onkologii i leczenia.

Na dzisiaj to tyle. Piszcie z komentarzach co myślicie na temat grafik, co do was trafia a co nie. Każda opinia się dla mnie liczy:)

I jak zwykle- bywajcie w zdrowiu!
Anuk
 

środa, 16 września 2015

Jak to jest z tym pomaganiem?

Dzisiaj miałam intensywnie onkologiczny dzień. Czyli również dzień pełen czekania w różnego maści kolejkach, ale nie ma tego złego. Miałam dużo czasu, żeby obserwować i myśleć, choć to drugie nie jest łatwe w sytuacji pochemicznej kiedy w mózgu zostają dwie szare komórki, lewitujące w puste, które, żeby zadziałać muszą się ze sobą zderzyć. Ale wytworzona w ten sposób myśl jest często ciekawa, albo sprowadza się do jakiegoś niebywale odkrywczego stwierdzenia typu. "jestem głodna". Tak czy siak wynikają z tego przeważnie jakieś wnioski (np. "muszę zjeść") a niekiedy powstaje coś w rodzaju drogi mlecznej składającej się z małych żarzących punkcików-myśli. Tak właśnie powstaje strumień świadomości (mniej lub bardziej odkrywczy).

Najpierw kilka faktów - byłam w ZUSie, dostałam zasiłek rehabilitacyjny jeszcze na pół roku. To dobra wiadomość. Byłam również u lekarza, pokazać się przed chemią, pełna radości, że to już półmetek - piąta z dziewięciu chemii. Pod koniec wizyty sekretarka poprosiła mnie o moją kartę wizyt (taka mała karteczka gdzie wpisuje się kolejne daty i godziny wizyt u lekarza) i wpisała mi dziesiątą datę. Zmarszczyłam brwi i wybąkałam "ale jak to? miało być 9 cykli" na co lekarka spokojnym głosem odpowiedziała "Chyba dwanaście, taki jest standard przy leczeniu, które Pani wyznaczono". Konsternacja. Jakie ku*wa dwanaście, chyba ktoś tu oszalał. "Pani karta jest (gdzieśtam) sprawdzimy to przy następnej wizycie, ale jestem prawie pewna, że 12". Zajebiście, dodatkowe trzy tygodnie zamuły i mrowienia kończyn, o niczym innym nie marzyłam.

Tak jak wcześniej wspomniałam, mimo wszystko cały dzień spędzony w Zusach (srusach) i szpitalach (sralach) nie uważam za stracony. Mianowicie rozwijałam w głowie myśl wiążącą się mocno z poprzednim wpisem - o pomaganiu. Dużo się o tym mówi, dużo się o tym słyszy, ale intensywnie starałam się uchwycić istotę pomagania i jakoś to wszystko poukładać.

Altruizm jest pojęciem bezsprzecznie wiążącym się z pomaganiem. Słownik języka polskiego określa go jako "kierowanie się w swym postępowaniu dobrem innych, gotowość do poświęceń" oraz (za wikipedią) "zachowanie polegające na działaniu na korzyść innych. Według J. Poleszczuka polega ono na dobrowolnym ponoszeniu pewnych kosztów przez jednostkę na rzecz innej jednostki lub grupy, przeciwstawne zachowaniu egoistycznemu. Zachowania altruistyczne mogą występować zarówno wśród ludzi, jak i w obrębie innych gatunków biologicznych. Jest to podstawowe pojęcie socjobiologii" 
Powszechnie altruizm kojarzy się z "bezinteresownym działaniem", ale tak na "chłopski rozum" (z tymi moimi dwiema szarymi komórkami), czy możemy powiedzieć, że naprawdę potrafimy postępować bezinteresownie? Dla mnie osobiście, altruizm jest najwyższą formą egoizmu i nie uważam, żeby to było złe, mimo, że egoizm kojarzy się mocno pejoratywnie. Tylko, że pomagając, poświęcając swój czas, czasami pieniądze, emocje, dobra materialne, jednocześnie "robimy sobie dobrze". Zastanówmy się nad tym głębiej.

Jest kilka powodów, dla których zaczynamy pomagać, część z nich jest powodami, które ciężko sobie uzmysłowić i raczej nie lubimy o tym myśleć, bo to powody, które nie są chlubne.

WYRZUTY SUMIENIA.
Część ludzi po prostu ma wyrzuty sumienia, mniej lub bardziej uświadomione. Wynikać one mogą z naszego postępowania (kiedyś zrobiłam komuś krzywdę, odkupię swoje winy pomagając komuś innemu i poczuję się lepiej). Z naszej sytuacji życiowej - powodzi mi się dobrze, żyję jak pączek w maśle, masa ludzi nie ma tak dobrze jak ja - dam pieniądze potrzebującym. Poczuje się lepiej. I tak dalej. Można mnożyć przykłady w nieskończoność. Często oczywiście są to absurdalne powody, niekiedy bliskie - życzyłam komuś źle, teraz temu komuś na prawdę jest źle i jeśli mu pomogę, może może ugaszę pożar mojego sumienia. 
Brzmi dość niefajnie, mało heroicznie, ale chyba każdy miał taką sytuację i według mnie nie ma się czego wstydzić - jesteśmy tylko ludźmi.



WSPÓŁCZUCIE
Kolejny powód, dość częsty, mniej drażliwy niż poprzedni. Zwyczajnie czujemy żal i niesprawiedliwość losu, który spotkał kogoś innego, człowieka, czasami zwierzę. Nasze serce porusza jakaś historia, w porywie emocji i poczuciu smutku pomagamy. Co z tego mamy? Uczucie ciepła na sercu, że spełniliśmy dobry uczynek. Czyli jakby nie patrzeć jakaś korzyść. 

ANALOGIA
Odnajdujemy w czyjejś historii siebie. Przeżyliśmy podobne nieszczęście, Może ktoś wtedy wyciągnął do nas rękę i pomógł nam, a może wręcz odwrotnie, nikt taki się nie znalazł. Może byliśmy w ciężkiej sytuacji finansowej i brakowało na chleb, dobrze znamy dylematy czy zapłacić rachunki czy zrobić zakupy. Dziś jest lepiej i dzięki temu możemy podzielić się z kimś innym tym co mamy. Wykonujemy gest w stronę drugiej osoby. Czy nie czujemy radości? Czujemy. I nie ma w tym nic złego.

Pewnie można byłoby podzielić te motywy jeszcze bardziej i poszatkować to drobniej, ale myślę, że uchwyciłam trzy główne powody jakie nami kierują przy decyzji wspomożenia drugiej istoty. Są jeszcze oczywiście istotne różnice w udzielaniu tej pomocy: cicha i publiczna. Tutaj też mozna wyłuszczyc mnóstwo kontrowersji;

CICHA POMOC, o której nikt nie wie, przekazanie pieniędzy, zrobienie zakupów starszej sąsiadce, uratowanie bezdomnego psa. Taka pomoc wydaje się bardziej szlachetna, czasami nawet bohaterska. Często słyszę opinię ludzi typu "Znam pewnego XY, który bardzo pomaga ludziom i on NIGDY SIĘ TYM NIE CHWALI". Taka osoba staje się naszym osobistym bohaterem, To się chwalii podziwia.

POMOC "GŁOŚNA" czyli wystawiona na świeczniku, myślę o publicznych akcjach fundacji, stowarzyszeń i osób prywatnych, które organizują różne zbiórki, akcje, koncerty itp. Temat kontrowersyjny. Chociażby najbardziej spektakularna "Orkiestra świątecznej pomocy" i osoba Jurka Owsiaka, którą zna cała Polska. Z jednej strony rzecz niebywale chwalebna i dobra, z drugiej opluwana i hejtowana. I tutaj też mieści się całe "onkocelebryctwo" i wystawianie swojej twarzy jako "sztandaru" czy też swoistego "loga" przy jakiejś pomocowej akcji. 
Bardzo lubimy oceniać takie rzeczy. Szukać dziury w całym. Zawsze znajduje się ktoś kto zarzuci, że ktoś robi to dla sławy i poklasku i pewnie po części jest w tym racja, Bo czy te znane publicznie osoby również nie czują radości i nie mają satysfakcji z pomagania? Ostatnio Dorota Wellman przekazała potężną sumę pieniędzy na cele charytatywne. Zrobiła to bo mogła. I tutaj też znajdą się osoby, którym nie będzie się to podobać, bo może nie powinna się tym chwalić, a może to taki PR-owy chwyt?

Nie mnie oceniać postępowanie i motywy tegoż innych. Tylko zastanawiam się dlaczego to zawsze budzi tyle niepotrzebnych negatywnych emocji w ludziach (wystarczy poczytać sobie komentarze dotyczące jakiejkolwiek publicznej pomocy). Ja uważam, że każda pomoc czy ta mniej czy bardziej spektakularna niesie za sobą coś dobrego. Nie ważne, jakie mamy ku temu powody.
Uważam, że nie powinniśmy się wstydzić, że mimo wszystko altruizm jest podszyty egoizmem, czym bardziej sobie to uświadomimy, tym lepiej i skuteczniej będziemy mogli działać.

Nie boję się powiedzieć, że mam egoistyczne pobudki, chociażby pisząc tego bloga czy biorąc udział w innych pomocowych akcjach. Lubię to uczucie, które pozwala mi myśleć o sobie jak o dobrej osobie. I oczywiście, mam na koncie masę tych gorszych uczynków, którym może czasami się wstydzę, może czasami żałuję, ale nie boję się do tego przyznać. Nikt nie jest kryształowy. Mam w głowie od dłuższego czasu myśl o zrobieniu czegoś bardziej spektakularnego i wiem z jakim wielkim ryzykiem się to wiąże. Z patrzeniem na ręce, ocenianiem i hejtem. Ale też z tym ciepłem w sercu, które lubię. Ocenianie innych to nasz ludzki ulubiony sport, szczególnie dzisiaj w dobie internetu. Strach przed tym jest mimo wszystko dość duży a ryzyko budzi we mnie wikinga.

Pomaganie to temat rzeka - długi, porywisty, wiążący się z nieokiełznanym prądem, który może ponieść na manowce. Piękny, ale równiez okraszony wstydem, strachem i niezdrowymi emocjami. Sądzę jednak, że warto, mimo wszystko. Ja podziwiam ludzi, którzy to robią, bo to naprawdę nie jest wcale łatwe i przyjemne, a popełnienie jakiegoś błędu może skończyć się bardzo fiaskiem i utratą dobrego imienia. Mimo wszystko - kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.

Reasumując, uważam, ze pomagając innym, pomagamy też sobie i to jest ten dobry egoizm, który lubię. Ja wierzę też w magiczne myślenie "co w świat wysyłasz, to odbierasz" (czyli znów z aspektem egoistycznym ;)) 

Mam nadzieję, że udało mi się uchwycić istotę problemu, chociaż jak zwykle czuję niedosyt. Zachęcam was do dyskusji w komentarzach i rozwijania tematu - myślę, ze jest jeszcze dużo do dodania.

Tymczasem idę ułożyć swoje wypełnione chemią ciało do wyra.
Bywajcie w zdrowiu!
Anuk



czwartek, 10 września 2015

Kim jesteś mityczny onkocelebryto?

Jestem stworzeniem często i dużo myślącym. Przeważnie o niczym, albo o czym innym. najczęściej o tym co tu zrobić, żeby było mi dobrze, co dobrego zjeść, z kim się spotkać, co sobie kupić i innych rzeczach kręcących się wokół mojej własnej przyjemności. Ale są też chwile, biorąc pod uwagę to, że w nocy mało sypiam, to trochę więcej chwil, kiedy zastanawiam się nad różnymi problemami. I tak jak dzisiaj, wyrywają mnie one z łózka, żeby coś sprawdzić, o czymś przeczytać i czasami wylać te myśli w otmęty internetów. 

Jakiś czas temu przeczytałam na blogu Martyny jej wpis na temat kultu chorego (polecam przeczytać, bo sporo tam mądrych przemyśleń). Przeczytałam, skinęłam głową i poszłam robić coś innego. Jednak gdzieś z tyłu mózgu coś mnie kuło i drażniło cały czas. Zaczęłam się zastanawiać jak to właściwie z tym naszym chorowaniem jest. I z tymi, którzy stali się dzięki rakowi "sławni" czy też po prostu rozpoznawalni.

/Nie będę odnosić się konkretnie i wprost do ww wpisu, ale on i kilka innych wypowiedzi z różnych kanałów skłoniło mnie do przemyśleń i napisania kilku słów./

Często czytam negatywne wypowiedzi na temat "onkocelebrytów", o "lansie na raka", o tym, że robi się bohaterów z osób, które są chore, tylko dlatego, że zachorowały. No i z jednej strony racja - to, że chorujesz nie czyni z Ciebie nikogo wyjątkowego, nie sprawia, że nagle jesteś lepszy od innych. Ale z drugiej strony dzięki temu, że ktoś o tym mówi czy pisze, jest pokazywany w mediach, ludzie mogą dowiedzieć się więcej o temacie, który wciąż mimo wszystko jest dość "tajemniczy" i objęty swoistym "tabu". Martyna w swoim tekście wspomniała o tym, że promuje się przeważnie młode kobiety o nienagannej prezencji i przedstawia je jako bohaterki. Nie pokazuje się starszych chorych ludzi. Ale czy jest w tym coś dziwnego? Okrutność życia polega na tym, że z reguły umiera się i choruje kiedy dochodzi się do pewnego wieku. Nasz organizm się starzeje, organy zaczynają zawodzić, taka jest kolej rzeczy. Kiedy rak czy inna okrutna choroba spada na młode osoby, w kwiecie wieku, wychowujące małe dzieci, robiące karierę, to jest czymś nienaturalnym i sprawiającym poczucie niesprawiedliwości.
Nim zachorowałam sama czytałam blogi osób chorych na raka - Joanny Sałygi "Chustki", Marzeny Erm i kilka innych. Uświadamiały mi one kruchość życia. Otwierały oczy na chorobę, która wtedy była dla mnie czymś egzotycznym, dziwnym i strasznym. Sprawiły, że zainteresowałam się tematami, które wtedy jeszcze mnie nie dotyczyły. Dzisiaj sama jestem chora i piszę o tym, bo wierzę, że mogę komuś pomóc, bo pomagam sama sobie. Czy jestem już złą onkocelebrytką? Czy powinnam siedzieć cicho w kącie i "godnie chorować po cichu"?

Kim jest ten niefajny, lansujący się na swojej chorobie onkocelebryta? Czy była nią Ś.P. Magda Prokopowicz, która otworzyła fundację wszystkim dobrze znaną, dzięki której wiele dziewczyn chorych na raka dostało peruki z prawdziwych włosów, dzięki którym poczuły się lepiej? Walczyła o propagowanie wiedzy na temat raka piersi i nie tylko, trafiła do szerokiej publiczności, poszerzyła świadomość o chorobie, czy ona powinna była siedzieć cicho? Czy może Ś.P. Kasia Markiewicz, która poszła do programu The Voice, żeby spełnić swoje ostatnie marzenie i powiedziała na wizji, że umiera na raka? Myślę, ze wiele młodych kobiet dzięki niej poszło zrobić cytologię niedługo po emisji programu. A może Ś.P. Joanna Sałyga nie zrobiła nic dobrego pisząc i mówiąc o swojej ciężkiej chorobie? A może ksiądz Kaczkowski jest tym niedobrym celebrytą, napisał tyle "niepotrzebnych" nikomu książek o chorobie i często występuje w mediach...



W głowie przetrząsam archiwum i szukam przykładów ludzi, którzy zostali wypromowani przez raka i było to bez sensu i wiecie co? nie znajduję nikogo takiego. To, że jesteśmy chorzy nie sprawia, że jesteśmy wyjątkowi, ale to co z tą chorobą zrobimy i jak ją wykorzystamy może sprawić, że pomożemy innym - zdrowym i chorym.

I tak mogłabym wymieniać jeszcze sporo ludzi, którzy "lansują się", żeby pomóc sobie w walce o życie, żeby zebrać pieniądze na drogie leki, ale nie widzę w tym nic dziwnego i nic godnego potępienia. Bycie na świeczniku, pokazywanie swojej twarzy, proszenie o pomoc nie jest łatwą rzeczą. Często jest okraszone wstydem, bólem skrywanym pod ciepłym uśmiechem onkocelebryty. Zawsze znajdą się ludzie, którym się to nie spodoba. Trudno. Taka jest czasami cena walki o swoje życie, czasami tylko o poszerzanie społecznej świadomości na temat choroby.

 Walczę z rakiem piersi już prawie rok. Od wielu lat robię zdjęcia, gotuję, jestem grafikiem komputerowym, piszę, szyję, bawię się i żyję tak, żeby nie żałować ani jednej chwili. Nie jestem nikim wyjątkowym, na pewno nie dlatego, że zachorowałam, ale chciałabym, żeby ta choroba przyniosła coś dobrego, nie tylko mnie, ale i tym, którzy czytają moje wypociny, tym którzy gdzieś przypadkowo trafią tutaj. Nie mam poczucia misji, ale nie chcę, żeby to wszystko poszło na marne. Może kiedy będę już całkowicie zdrowa wszyscy o mnie zapomnicie, ale jeśli do tej pory sprawię, że kilka osób więcej pójdzie do lekarza, zrobi usg piersi, może cytologię, a może zaangażuje się w jakąś pomoc osobom chorym, to nie będę miała poczucia żalu.

Nie wiem co przyniesie życie, nie wiem co będzie kiedy skończę leczenie i wkroczę znowu w świat zdrowych. Wiem, że doświadczenie choroby zmieniło mnie i obudziło coś więcej niż poczucie niesprawiedliwości czy jakiś żal do świata. Rak sprawił, że jestem lepszym człowiekiem. bo wykorzystałam wszystkie złe doświadczenia, żeby moje życie stało się lepsze, a może tez życie kilku innych osób (mam taką nadzieję). A jeśli ktoś kiedyś stwierdzi, że jestem tylko lansującą się na raku zjeba*ą onkocelebrytką to trudno. Mam to w dupie, a dupę mam dużą, więc wiele się tam zmieści :)

Bywajcie w zdrowiu!
Anuk