Codziennie wstaję i cieszę się, że żyję. Ale to nie znaczy, że to jest łatwe i przychodzi mi bez trudu. Wręcz przeciwnie. Bycie szczęśliwą, radosną, energetyczną i po prostu dobrą wymaga wiele wysiłku. Życie po chorobie wcale nie jest takie wspaniałe i bez zarzutu. Życie po chorobie to walka z lękami, ciągła walka z rzeczywistością i próba przystosowania się do świata, do którego już chyba nie pasujesz.
Kiedy chorujesz, marzysz tylko o jednym. Żeby być zdrowym, żeby przestać walczyć. A kiedy zdrowiejesz uświadamiasz sobie, że znowu jesteś na wojnie. Znowu musisz walczyć.
Wielu ludzi myśli, że ja jestem "taką osobą", że umiem sobie ze wszystkim poradzić, bo mam taki charakter. Że jestem typem zwycięzcy. Nikt tak na prawdę nie wie ile kosztuje mnie ta postawa wobec życia. Przez lata choroby byłam "bohaterką". Czułam na sobie presję bycia niezwyciężoną i waleczną. Ta presja mnie uratowała poniekąd, bo gdybym nie była uparta to do dzisiaj dostawałabym chemię, albo może już by mnie nie było. Nie umiem tego wytłumaczyć zdrowym ludziom.
Moje przeżycia związane z chorobą są dla świata zewnętrznego jak film. Piszę o tym, opowiadam, pokazuję wam jak żyję, co samej daje mi siłę. Ale są momenty, kiedy wątpię, kiedy jestem słaba i bezbronna. W mojej głowie jest masa lęków i strachu, które trzymam na uwięzi swoją zawziętością. Jeśli dopuszczę do tego, by je uwolnić prawdopodobnie zamknę się w domu i będę chciała zniknąć dla ludzi i świata. Na moje szczęście mam wokół siebie przyjaciół, rodzinę i znajomych, którzy pewnie z powrotem postawią mnie na nogi, albo przynajmniej zauważą kiedy będzie źle.
Nie daję się myślom o nawrocie choroby, o tym, że nie znajdę pracy, że nie mam perspektyw na normalne życie. Czasami pozwalam sobie na dni słabości, zwątpienia i załamania, ale staram się szybko otrząsnąć. Mam tendencje do skrajności - wielkiej radości i wielkiego smutku, wielkich przeżyć i wielkiej pustki. Swoista ambiwalencja. Utrzymanie myśli w stanie równowagi wymaga ode mnie wiele siły i samodyscypliny, żeby nie popaść w chore stany marazmu i depresji.
Poznaję dużo nowych ludzi. Każdy pyta "czym się zajmujesz", a ja wtedy czuję w środku panikę. Bo czym ja się zajmuję? Życiem? Kto normalny to zrozumie? Jeśli jesteś zdrowy i to czytasz, zastanów się co zrobiłeś przez ostatnie trzy lata swojego życia? Ile się wydarzyło dobrych i złych rzeczy.
Moim tematem przewodnim była choroba. Moim lękiem ale też moim schronieniem i azylem. To ona zdominowała wszystko, każdy aspekt życia. Ona narzuciła ton i bieg wydarzeń, zaplątując we wszystko całe moje otoczenie. Teraz jej nie ma a ja muszę nauczyć się żyć na nowo.
Mówi się, że człowiek kształtuje swój charakter do pewnego tylko momentu. Później jest już określony. Miły czy wredny, empatyczny albo wycofany. I już "TAK MA" i tego nie zmienia. Ja mam 31 lat i ciągle się zmieniam, choć nie zawsze chcę. Uświadomiłam sobie, że nic nie jest dane na zawsze, że wszystko można stracić i wszystko można zyskać. Ta wiedza, którą przyswoiłam przez chorobę, albo może dzięki niej, to wielki ciężar. Dużo łatwiej jest się zamknąć w domu ze swoimi demonami i myśleć, że nic nie można zrobić. Dużo łatwiej jest być smutnym, złym na wszystko, bać się żyć. Poddać się jest łatwo.
Nie mam patentu na życie, chociaż codziennie próbuję go wymyślić. Robię sobie godzinny spacer z psem i gadam ze sobą, często też z Bogiem. Zadaję masę pytań, na część sobie odpowiadam, a części muszę wypatrywać w świecie dookoła mnie. Uczę się, że nie mam nad wszystkim kontroli i nie będę miała. Uczę się cierpliwości. To coś czego najbardziej mi brakuje i brakowało kiedykolwiek. Czasami mówię, że "TAK MAM", ale wiem, że to nie jest dobre, że to nie pomaga mi i może dużo zniszczyć. Dużo pracy przede mną. Przeładowywania taczek z emocjami, sortowania, układania, przenoszenia. Mam tendencję do myślenia o sobie jak o kimś mądrzejszym niż inni, bardziej rozumiejącym życie i śmierć. Może i tak jest, ale to wiedzie mnie na manowce, przyciąga i za chwile odsuwa ludzi, sprawia, że czuję się samotna, smutna i niezrozumiana. Z drugiej strony chyba nic nas tak nie kształtuje jak smutek i samotność. To tylko od nas zależy jak je wykorzystamy. Ja staram się każdą złą emocję wykorzystać jak plastelinę, zgnieść, ocieplić i ulepić coś nowego, lepszego.
Ostatnio miałam gorsze dni. Wynik niecierpliwości i braku kontroli nad wydarzeniami. Panika i konsternacja, smutek i wkurwienie - najpierw na świat a potem na siebie. Codziennie walczę ze słabościami, ze sobą samą, na szczęście często uczę się czegoś i potrafię to wykorzystać i kształtować tę moją plastelinową osobowość. Zdradzę wam, że wzięłam się tez za swoje ciało. Ćwiczę, jem mniej i chudnę w końcu. Chcę być zdrowa na ciele i umyśle. Tylko praca nad tymi dwoma aspektami może sprawić, że znowu poczuję się jak zdrowy człowiek. Jak kobieta, bo chyba kobieta we mnie najbardziej ucierpiała na tym wszystkim. Jestem terminatorem, wsparciem dla innych, postacią nietuzinkową, ale nie czuję się od dawna po prostu kobietą. Powoli pracuję i nad tym, chociaż to temat na zupełnie inny wpis, może kiedyś opowiem, a może zostawię to dla siebie jak wiele innych rzeczy.
Na pierwszym miejscu do nauczenia się stawiam cierpliwość. To jej brak daje mi najbardziej popalić. Mnie i mojemu otoczeniu. czas to zmienić, chociaż trochę, nauczyć się czekać, dać oddech sobie i innym w tym popieprzonym zatrważającym tempie jakie sobie sama narzuciłam. Zwolnić, odetchnąć, cierpliwie poczekać.
Chociaż jest czasami ciężko to lubię tę walkę z życiem. O życie, bo chociaż na razie jestem zdrowa to muszę o nie zawalczyć. Żeby było dobre, szczęśliwe i pełne. A do tego potrzeba czasu i cierpliwości. Obym obie te rzeczy miała.
Bywajcie w zdrowiu i bądźcie cierpliwi.
Anuk
PS. Ważna sprawa dla mnie - zajęłam się rękodziełem w ramach poprawy swojego bytu i ćwiczenia cierpliwości ;) Robię fajne, oryginalne naszyjniki - zbliżają się święta, zachęcam do kupienia u mnie prezentów :)
https://www.facebook.com/wisimitosklep/
jak ktoś nie ma fejsbuka, a chciałby coś kupić, to może pisać na adres: burak.anuk@gmail.com
czwartek, 23 listopada 2017
poniedziałek, 6 listopada 2017
Dziesięć przykazań Anuka
1. Zawsze bądź sobą - nie ważne jak bardzo dziwny/a i nieprzystający/a do świata jesteś. Znajdą się ludzie, którzy Cię docenią jeśli będziesz szczery/a i dobry/a.
2. Nie myśl o tym na co wpływu nie masz. Nie twórz niepotrzebnych scenariuszy - dobrych czy złych. Przygotuj się, że wszystko może się zdarzyć - wzlot czy upadek, ale pomyśl, że cokolwiek to będzie - nauczysz się czegoś nowego.
3. Wyciągaj wnioski. Popatrz na dobre strony złych sytuacji, przetraw, wyrzygaj i idź dalej, ale ucz się. Możesz uczyć się czegoś nowego z każdej prozaicznej sytuacji.
4. Wsłuchuj się w innych. Obserwuj ich świat, żeby nauczyć się czegoś o sobie. Ludzie albo będą wciągać Twoją energię, albo odbijać. Stroń od wampirów energetycznych.
5. Pomagaj, ale nie pozwól sobie na oddawanie innym całej swojej energii. Dawaj, ale pamiętaj o równowadze.
6. Pozwól, żeby inni Ci pomagali. Zostaw dumę w szafie, kiedy naprawdę potrzebujesz wsparcia. Nie bój się poprosić, nie wstydź się swoich słabości.
7. Bądź spontaniczny. Pozwól sobie na błędy i głupoty i nie żałuj - patrz punkt 3 ;)
8. Miej oczy szeroko otwarte i otwarty umysł. W każdej chwili dzieje się coś dobrego, czasami trzeba wysilić wzrok i użyć wyobraźni, żeby świat stał się kolorowy.
9. Traktuj siebie jak najlepszego przyjaciela. Kiedy masz problem, doradź sobie to co doradziłbyś komuś bliskiemu na komu Tobie zależy. Traktuj się z miłością, z jaką traktujesz najbliższych. Myśl o sobie dobrze, kochaj siebie, ze wszystkimi wadami i niedoskonałościami.
10. patrz punkt 1 ;)
Dobranoc
środa, 1 listopada 2017
Memento mori
Ludzie żyją jakby nigdy nie mieli umrzeć. Sama często powtarzałam "żyj tak, jakby ten dzień miałby być ostatnim dniem Twojego życia", choć chyba nie do końca rozumiałam sens tej sentencji. Od trzech lat śmierć stała się czymś o czym zawsze pamiętam, o czym w ten lub inny sposób myślę.
Dla chorych osób śmierć przestaje być tematem tabu.
Rozmawiamy o tym jak wyobrażamy sobie własny pogrzeb, w czym chcemy być pochowani, choć nikt nie chce umierać.
Obserwuję też "zdrowy" świat. Świat ludzi, którzy często snują wielkie plany, odkładają kasę na przyszłość, pracują po naście godzina na dobę, nie mają czasu dla bliskich, są zamknięci w swoich pozornie bezpiecznych ale smutnych kokonach. Mają czas na wszystko, tylko nie na życie tu i teraz. Dni są takie same, problemy się nie zmieniają i właściwie całkowicie zapominają po co żyją. Strach kieruje ich działaniami. Odkładają ważne rozmowy na później, pielęgnują konflikty, zapominają kochać ludzi a przede wszystkim siebie. Boją się zmieniać pracy, podejmować działań i wciąż myślą o porażkach, rozpamiętując przeszłość i obarczając brakiem zaufania wszystkich dookoła.
Mówię o ludziach, ale to również jestem ja. Wczoraj spotkałam kilka osób z przeszłości...dla mnie to był trochę (nomen omen) "dzień duchów". Wyjaśniłam pewną sytuację sprzed lat... i zrobiło mi się tak dobrze na duszy, wiele lat tkwiłam w błędzie. Kolejny "duch" tej nocy krzyknął z nieukrywaną radością "TY ŻYJESZ" i serdecznie mnie uściskał. Cholera, żyję, i to jak!
Pomyślałam, że dla takich pozornie mało znaczących chwil, warto żyć. Dla mini-radości, dla rozmów, dla emocji i tych ulotnych uniesień.
Dzisiaj wspominamy zmarłych, chodzimy na ich groby, palimy znicze. Ja w tym roku straciłam masę koleżanek. Kilka bliskich, jedna bardzo bliską. Nie tylko dzisiaj o nich myślę, ale praktycznie codziennie. O tym ile jeszcze mogły zrobić i co jeszcze mogłybyśmy sobie powiedzieć. Pamiętam o śmierci każdego dnia i to właśnie ona determinuje moje życie. Nauczyłam się przez to szybko rozwiązywać konflikty, nie rozpamiętywać, wybaczać, rozmawiać, bo być może mam mało czasu. Każdy z nas może go nie mieć. Myśli o śmierci tak na prawdę zwykle zamieniają się w refleksję nad życiem. Bo mamy tutaj tylko chwilę, ulotną i delikatną. Jak tę chwile traktujemy?
Sentencja "memento mori" nie jest tak głupia jak kiedyś myślałam. Wydawało mi się, ze oznacza to, że mamy się bać - bo zwykle myśląc o swojej lub śmierci bliskich osób odczuwamy strach. Dzisiaj rozumiem, że chodzi o to, by nie zapominać, że to co mamy jest ulotne, dane tylko na moment i szkoda czasu na pierdoły.
Moja świętej pamięci babcia kochała życie i młodość. Nie narzekała na głośną młodzież, powtarzała: Żyj tak jak TY chcesz, nie patrz na kolegów, koleżanki ani na rodziców. Pamiętaj, że życie jest jedno i jest bardzo krótkie. Dożyła 82 lat i tuż przed śmiercią powiedziała mi, że ona już wszystko co miała przeżyć - przeżyła.
Pamiętajcie o śmierci nie tylko dzisiaj. Nie, żeby się bać, tylko, żeby przeżyć wszystko co macie do przeżycia, żeby móc jak moja babcia powiedzieć "wszystko zrobiłem/am, mogę umierać".
Nie zapalę "wirtualnego" znicza. W moim sercu codziennie pali się światło dla tych, którzy odeszli. Pamiętam o śmierci, dzięki temu nie zapominam, żeby żyć.