Szpitale z natury są smutne, bo są chore. Moźna byloby to zdanie uznać za meraforę. Pewnie bym takowej użyła w mało blyskotliwym wierszum traktującym o złej kondycji społeczeństwa i otaczającym nas syfie. Tyle, że wiersza nie piszę, a to wcale nie jest metafora.
Level 3
Dzisiaj miałam się stawić w szpitalu, w celu pobrania kolejnej magicznej many. Nie powiem, źebym była szczególnie zadowolona, ale mus to mus. Zaczęło się od poczatku niezbyt fartownie, bo w połowie drogi do szpitala zorientowałam się, że nie mam dowodu osobistego i musimy się wrócić (-100 do ogarnięcia). R. nie był zbyt zadowolony czemu dał wyraz sycząc na mnie nieco przez zęby (wcalę się nie dziwię). Moja babcia mówi, że wracanie po coś do domu przynosi pecha i powinno się usiąść na chwilę, żeby to "odczarować". Ja nie usiadłam i pewnie stąd wszystkie dzisiejsze przygody.
Ok. godz. 9 przyjęto mnie na oddział i na "dzień dobry" usłyszałam, że nie ma dla mnie łóżka, ale do wieczora jakies się zwolni. Wpakowano mnie na salę, gdzie jeszcze 2 inne Panie również czekały na miejsce, po czym szybko wypędzono na badania - krew mocz i ekg. W międzyczasie mialam wypełnić masę ankiet dotyczących zdrowia i złapać lekarza. Spoko, misja nie taka trudna.
Podczas pobierania krwi okazało się, że moje źyły nabierają coraz wiekszego doświadczenia w zdolności chowania się i trochę mnie pokłuto (później kiedy wkładano mi wenflon, również, więc mam trochę sine ręce. Myślę, że Białe Damy żywią się kroplami krwi z nieudanych nakłuć). Po załatwieniu badań przyszedł czas na macanie, czyli oględziny "doktórki". Ponieważ nie miałam swojego łóźka, przyniesiono mi świeże prześcieradło i kazano położyć się na łóżku, z którego wcześniej zgoniono inną pacjentkę (a prześcieradło proszę sobie złożyć i przypilnować, bo drugiego pani nie dostanie, kiedy przydzielą łóżko) Pani dr mnie pomacała, sprawdziła w karcie i zrobiła wielkie oczy- Pani miała tylko jedną chemię? To niesamowite, że guz tak się zmniejszył! (+50 punktów życia) Za chwilę pobiegła do pani Alchemik, która wcześniej mnie badała i przekazała radosne wieści. Zaraz potem okazało się, że w mojej karcie nie było jakiś wyników, więc pani dr kazała mi je znaleźć (w budynku A na dole albo w budynku H w rejestracji) Misha wiązała się z bieganiem w piżamie z budynku do budynku przez dziedziniec. To takie naturalne, że onkologiczny pacjent z obniżoną odpornością gania za swoimi papierkami - to wszystko dla zdrowia!
Tymczasem zbliżała się 12 godzina, na korytarzu rozlał się zapach jedzenia a w moim pustym brzuchu głośno zaburczało. Łóżka nie dostałam, ale może chociaż obiad dostanę? Otóż nie, moi mili, pacjentowi przyjętemu na oddział rano na czczo obiad się nie należy, co więcej, kolacja również się nie należy. Dlatego też sześć "nowych" patrzyło jak dwie "stare" jedzą. Było mi przykro. Nie. Byłam wkurwiona ( a kto zna mój apetyt wie, jak bardzo głód potrafi mnie wkurzyć) Postanowiłam uratować głodnych z opresji i udałam się do bud. B w celu zdobycia pożywienia. Zebrałam zamówienia i popędziłam (znów przez dziedziniec) Najzdrowszym daniem w szpitalnej kantynie okazały się być ruskie pierogi, cóż dla głodnego nic lepszego...
Chwilę po spałaszowaniu obiadu przyszedł Pan dr ze złymi wiadomościami - enzymy wątrobowe mam podwyższone, muszę zostać do poniedziałku, żeby mogli mi "przepłukać " wątróbkę i dopiero wtedy podać chemię. Pan dr wypytał mnie dokładnie czy nie jadłam tłusto, nie piłam alkoholu itp. Ależ skąd!! Od zapoznania się z burakiem jem zdrowo jak nigdy! (pomijając szpitalne jedzenie) Więc skąd te wyniki? Nogi się pode mną ugięły- tomografia jamy brzusznej i moja zmiana na wątrobie, "to może być przerzut"..."Leć Pan szybko zobacz czy są już wyniki!" I młody dr zniknął. A dla mnie te chwile niepewności były najgorszymi chwilami dzisiejszego dnia (wygrały nawet z głodem;)) Wypatrywałam na korytarzu dr z wynikami, w końcu idzie - nie sam - z doktórką. Słabo mi się zrobiło, wybiegłam jak oszołom do nich, mało nie rozbijając sobie łba - I CO?? To tylko reakcja na kontrast podawany przy tomografii, zmiana na wątrobie to torbiel. Mało nie zemdlałam, ze szczęścia! I znowu bonus!:)))
Było mi już obojętne czy mnie nakarmią i gdzie będę spała, jest dobrze:)
Łóżko dostałam o 16. Czystą pościel o 17, choć prosiłam o nią cztery razy. Cóż, widać takie mają zasady, a może to jakiś tutejszy przesąd "Jeżeli pacjent nie poprosi o pościel cztery razy, uzdrowion nie będzie"? A salowe to dobre wróżki, które dbają o moje zdrowie (dziwne, że mnie nie wysłali po pościel do innego budynku)
Polskie szpitale są cudowne, wszyscy o Ciebie dbają i się o Ciebie marwią, a Ty niewdzięczny pacjencie narzekasz! Cieszmy się z idealnego systemu, zdrowiejmy!!!
Cdn.
Ps. Przepraszam za błędy, ale na tablecie kiepsko się poprawia cokolwiek, wybaczcie:)
Cieszę się, że idzie ku dobremu. Tak trzymać!!!
OdpowiedzUsuńA ja zaciskam kciuki i serdecznie pozdrawiam :)