czwartek
Po spotkaniu z instytutem genetyki (swoją drogą poszłam tam w koszulce z żółwiami ninja, które są mutantami ;)) o godzinie 18 udałam się na spotkanie autorskie z Robertem Szmidtem, autorem książki "Szczury Wrocławia". Zwykle mi się nie chce uczestniczyć w takich wydarzeniach, choć to z pewnością cenne. Tym razem jednak coś bardzo ważnego skłoniło mnie do odwiedzenia empiku. Po pierwsze: miałam odebrać wersję kolekcjonerską, po drugie (odpowiedź na obrazku):
Tak jest! umieram na łamach książki - i to nie na raka! Rozszarpują mnie zombiaki, a to bardziej optymistyczne niż być zeżartym przez kolesia ze szczypcami.
No i oczywiscie na spotkaniu z autorem wtryniłam się na kanapę obok niego, a co, w końcu trzeba być w życiu trochę bezczelnym. Na dodatek jestem gruba, więc łatwo mi było się przepchać ;)
zdj. wyk. Natalia Szymacha
Zaraz napiszecie, ze was taka tematyka nie obchodzi, bo to głupie, ale oprócz mnie gibnie tam jeszcze ponad 200 prawdziwych osób, może ktoś z waszych znajomych? Poza tym rzecz dzieje się we Wrocławiu w latach 60. i epidemia ospy przerobiona tu została na epidemię zombie. Polecam zajrzec na stronę i sobie poczytać (link podałam wyżej). To tyle o Szczurach (swoją drogą pozdrowienia dla Roberta ;)
piątek
Dzień badań. Rano na krew, potem ekg i w międzyczasie zarejestrować się do kardiologa a na koniec wizyta u radioterapeuty. JUPI! Pół dnia wypełnione, jak to dobrze, że mam co robić. Pierwsze trzy rzeczy załatwiłam w pół godziny. W międzyczasie spotkałam Alę, która szła na chemię. Powiedziałam, ze jak będzie długa kolejka u radioterapeuty to przyjdę do niej potowarzyszyć. Polazłam sprawdzić, a tam pusty korytarz, drzwi do gabinetu otwarte, Pani dr siedzi i z uśmiechem mówi - Czekałam na Panią! Dobrze, że Pani dotarła, już zaparzyłam herbatkę, bałam się, że wystygnie...
Żartowałam
Przychodzę a tam korytarz pełen ludzi. Z 10 osób siedzi pod gabinetem. Pani dr przyjęła dopiero jednego pacjenta. Optymistycznie. Poszłam więc coś zjeść, pogadać z Alą, przejśc się na spacer i jak wróciłam to było może 7 pacjentów pod drzwiami... W końcu o 11.30 (pod gabinetem byłam o 9) nadeszła moja kolej. Pani dr akurat była uśmiechnięta i miła (tutaj nie skłamałam), ale nie było herbatki a i dialog był krótki...
- Ale co ja mogę dla Pani zrobić, skoro Pani ma chemię od poniedziałku? Nie wiem jaką wizję miała Dr D skoro tu Panią wysłała (próba dodzwonienia się, ale Dr D nie ma w szpitalu). Proszę przyjść do mnie po skończonej chemii.
- Czyli niepotrzebnie się tu dzisiaj zjawiłam?
- Niestety...
Żeby to pierwszy raz. Ku*wa.
No dobra, ale muszę jeszcze wyniki odebrać, miały być o 12. Czekałam pod okienkiem do 12.30, bo mieli jakiś poślizg, ale się okazało, że moich jeszcze nie ma. Następna partia przyjdzie za godzinę.
Pie**olcie się drogie DCO.
Wróciłam do domu zmęczona i zła. Ostatni weekend przed chemią...a co sobie będę żałować? Zadzwoniłam do znajomych i umówiliśmy się na mieście. Postanowiłam zaszaleć - najpierw kolacja w restauracji, potem drinki w clubie i nie wracam do domu przed północą! Kto wie kiedy będę w stanie do powtórzyć.
Wybrałyśmy się z Kaśką do Kuźni Smaku. W necie ma zachęcające opinie. Poszalałam i zamówiłam steka z antrykotu z ziemniaczkami ziołowymi i surówką. Naprawdę zaszalałam, bo chyba nigdy nie jadłam tak drogiego dania w restauracji. I o ile stek był ok, to podano go z surówką z kapusty pekińskiej, z groszkiem, kukurydzą, fasolą polane majonezem! Toż to skandal nie surówka w restauracji... Wiecie, znajomi czasami na mnie mówią "gesslerowa" :) Surówka do dania z ryba, które zamówiła Kaśka była...co najmniej 2-3 dniowa - kapusta biała czyli znowu najtańsza, barowa surówa, do dostania za 2zł. Jak ktoś ma ochotę, to na ich stronie na fejsie dodałam opinię, opisując szczegółowo wszystkie mankamenty. Cóż, to szaleństwo nie do końca mi się udało, za to potem...
Po wyjściu z tej "restauracji" dołączyli do nas Michał i Piotrek i poszliśmy do klubu, który ma wdzięczną nazwę Nietota (a obok jest Tota :)) Już raz tam byłam i mając ochotę na drinka, dowiedziałam się, ze karty nie ma - kartą jest barman, któremu mówisz na jaki smak masz ochotę i on go czaruje. Tak było tez tym razem. Za barem stało dwóch młodych, przystojnych, dobrze wychowanych panów, którzy spełniali nasze zachcianki w postaci:
- Ja bym chciała coś trochę słodkiego i trochę kwaśnego, ale dodbrego
- A dla mnie coś ziołowego, może z bazylią?
- A ja chcę, żeby to był seks (a jaki rodzaj seksu- zapytał grzecznie barman) Seks bez ograniczeń! (to nie było moje życzenie ;))
I o dziwo dostawaliśmy naprawdę pyszne drinki! jestem pod wrażeniem kreatywności i zdolności młodych baristów (i jak dla mnie to już zahacza o sztukę:))
A poza drinkami miałam cudowne towarzystwo przy którym uśmiałam się do łez. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. To zdecydowanie był fajny wieczór, jak na pożegnanie bezchemicznego okresu.
sobota
Ale to nie koniec weekendu. Dzisiaj spotkanie z Mar a jutro zawody w strzelaniu z procy! Moje życie jest takie fajne, nie mogę umrzeć na raka:)
Ps. Myślałam, ze trochę odeśpię te szaleństwa nocne, niestety:
Bywajcie w zdrowiu!
Anuk
Ps. Żaden z moich słoni nie dostał się do finału konkursu:( Czyli maszyny nie wygram, a tak się starałam, trudno. Oby dzieciakom się spodobały. Ale mam prośbę - głosujcie na tego słonia: słoń Ewki. Z góry dziękuję :)