poniedziałek, 15 maja 2017

Dziś jest pierwszy dzień reszty naszego życia!

Obudziłam się dzisiaj w cudownym humorze i pomyślałam: "Cholera, może czas coś napisać? Dla odmiany w dobrym humorze a nie jak zwykle na wkurwie?". I od słów do czynów przechodzę prawie natychmiast, czyli po trzech godzinach od powstania myśli. Jak na mnie to i tak nie największe opóźnienie.

Jestem miesiąc po operacji i chyba jestem najszczęśliwszą osobą na ziemi. Nigdy nie pomyślałabym, że ucieszę się z ucięcia cycka, ale dzisiaj jest mi tak lekko na duszy, że za ten stan oddałabym dwa bez mrugnięcia okiem. Oczywiście wcale nie jest kolorowo jakby się mogło zdawać. lekarze twierdza, że prędzej czy później rak wróci i być może będzie to ostateczna walka, ale ja gdzieś w środku jestem spokojna. Tym bardziej pcha mnie to do działania i życia. Ktoś mi powiedział "Nie nastawiaj się tak bardzo pozytywnie, bo jak choroba wróci to się załamiesz". Chyba nic nie odpowiedziałam, ale przemyślałam sprawę - to prawda, jeśli burak znów zaatakuje, to się załamię, ale moje nastawienie nie ma nic do rzeczy. Załamię się bez względu na to czy będę spokojna czy tez będę ciągle myśleć o tym, że niedługo umrę. Więc po co tracić czas na zamartwianie?



I wiecie co? Dzisiaj jest dobry dzień na spełnianie swoich marzeń, bo już nigdy może nie być lepiej! Dlatego właśnie w tym roku postanowiłam spędzić swoje urodziny z najbliższymi w najbardziej sentymentalnym dla mnie miejscu na świecie - Sułowie w Dolinie Baryczy. 30 lat temu były tam ośrodki zakładowe dla pracowników - MPK, Dolmel i inne. Wszystko tętniło życiem. Moja mama pracowała w MPK. Ośrodek był wspaniały! Plac zabaw, świetlica a pod koniec lat 90 wybudowano nawet basen! Spędziłam tam 16 lat swoich wakacji począwszy od skończenia roczku. Dzisiaj ośrodek MPK nadal istnieje, ale osobom "z zewnątrz" nie wynajmują domków. Cała reszta placówek podupadła albo została sprzedana prywatnym właścicielom. Dzisiaj Sułów to już nie to samo miejsce, ale budzi radosne i wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa. Od wielu lat planowałam tam pojechać własnie w urodziny i wczoraj postanowiłam, że nie mam na co czekać - może następnych już nie będzie? A może będą i kolejne urodziny spędzę w Barcelonie? Co by się nie działo, postanowiłam, że każdy dzień jest dobry na realizację marzeń. Wysłałam już dwa zapytania do ostatnich działających ośrodków i czekam na odpowiedź.



Dzisiaj to już tylko stare, brzydkie domki w zarośniętym lesie, nad śmierdząca rzeką... przynajmniej dla niektórych. Dla mnie deszcz nigdzie nie pachnie tak wspaniale, a poranne ćwierkanie ptaków brzmi jak najlepsza orkiestra, nigdzie nie ma tak dobrych jagód i herbata wypita o świcie przed domkiem na ławeczce nigdzie nie smakuje tak dobrze . Bywałam tam już w swoim dorosłym życiu kilkakrotnie i nadal tak jest. Nic się nie zmieniło. Jedynie dzisiaj "droga do miasta" (czyli centrum wsi;)) jest dużo krótsza niż 20 lat temu.
Jaram się jak dziecko.


Poza tym postanowiłam spełnić swoje kolejne marzenie, które urodziło się kiedy zachorowałam. Mogłam je spełnić po zakończeniu pierwszego leczenia, ale ciągle na coś czekałam, na lepszy moment, wtedy nie wiedziałam, że może nie być lepiej. Dzisiaj jestem mądrzejsza i nie dam się wykiwać. Póki nie biorę chemii (i jeśli Pani dr pozwoli) robię sobie tatuaż. Dwa lata odkładałam na to do specjalnej szufladki kasę. Dwa lata szukałam odpowiedniego tatuażysty, któremu zaufam i pozwolę zrobić na swoim ciele tatuaż. Nie chcę żadnego wzoru z internetu, nie chcę sama go sobie projektować, chcę mieć na sobie dzieło sztuki. Myślę, że moi rodzice nie będą się cieszyć, ale stara już jestem i chyba nie muszę się pytać o zgodę? Więcej nie zdradzę, ale na pewno się pochwalę jak tylko spełnię to marzeniątko.

Pewnie jeszcze chcielibyście się dowiedzieć co z moim zdrowiem?
Wyniki histopatologiczne odebrałam tydzień temu - DCO jak zwykle się nie spieszyło i przyjęto materiał do badań po dwóch tygodniach od operacji, a wynik oddano po wielu telefonach ponaglających, ale co mi tam...najważniejsze, że wszystko zostało wycięte radykalnie! Co prawda z jednej strony margines był poniżej 0,5 mm i będzie potrzebne naświetlanie, ale w marginesach nie wykazano komórek nowotworowych. Według opisu największy guz miał ponad 90mm! Miałam w cycku trzy "nowotworowe kiwi" plus nacieki na splot nerwowy, który na szczęście udało się uratować i mam w miarę sprawną rękę. Zawdzięczam to wspaniałemu lekarzowi, który podjął się tej operacji i dał radę. Dziękuję dr Sz!

Oczywiście nie obyło się bez przygód szpitalnych. Kiedy leżałam przypięta pod kroplówką a na sali leżały ze mną kobiety po zabiegach mastektomii, tuż przed obchodem wpadła do sali pielęgniarka. Dostałam zjebkę za walizkę (!) leżącą pod łóżkiem (żadna torba ani walizka nie mogą leżeć ani stać koło łóżka, wszystko ma się zmieścić do tej malutkiej szafeczki obok łózka!). Zganiono mnie za pogniecioną kołdrę i prześcieradło i nakazano poprawić (szczegół, że leżałam podpięta do kroplówek i że nie przyszłam tam ładnie wyglądać tylko ratować życie) a panie leżące ze mną zostały zmuszone do uczesania się, bo nie mogą tak brzydko wyglądać jak przyjdzie "pan profesor". Dopiero je przywieźli z pooperacyjnej, może jeszcze powinny się ubrać w garsonki i pomalować?
Zaczęłam się zastanawiać czy te pielęgniarki nie są zastraszane przez kogoś wyżej, że się tak zachowują? Może one dostają opieprz za to, że ktoś miał pogniecioną kołdrę czy walizkę przy łóżku? Tylko gdzie do cholery miałabym schować rzeczy? Pod kołdrę? Wtedy może by się wyprostowała? Jeszcze to jestem w stanie (powiedzmy) zrozumieć, ale przymus czesania? No do chuja, jak dzisiaj postanowiłam nie przeklinać, tak na samą myśl krew mnie zalewa i cycek opada. Czy w innych szpitalach też panują takie zasady?

Następnego dnia rano byłam już po operacji. Tuż po śniadaniu, jeszcze pod wpływem morfiny, ledwo szurająca nogami zwymiotowałam na środku sali, bo nie zdążyłam znaleźć żadnej reklamówki ani dojść do umywalki. Poprosiłam salową, żeby przymknęła na sekundę drzwi, żebym się przebrała, bo cała się obrzygałam - usłyszałam, że nie ma czasu. Pozostawię to wszystko bez komentarza. Panie z sali większość posprzątały i nie stroiły przy tym min jak personel (swoją drogą przy tylu panujących zasadach, mogłaby być tez taka, że każdy pacjent po narkozie ma przy łóżku "nerkę" do której może zwymiotować. Ale lepiej pacjentów ganić niż pomagać).

Całe szczęście to już za mną, chociaż  jestem w szpitalu co 2-3 dni na ściąganiu chłonki. No i okazało się, że prawdopodobnie mam pod skórą kawałek drenu, który musiał się urwać przy wyciąganiu...ale to już zupełnie inna historia. Nie mam pretensji o to do nikogo, bo takie rzeczy się nie zdarzają (chociaż bardzo rzadko). Tylko trochę lipa, że bujam się z tym od dwóch tygodni i sama załatwiam sobie usg (w dco termin 2 tygodnie) a potem dowiaduje się, że usg nie zobaczy gumy i jednak i tak trzeba zrobić nacięcie rewizyjne. Dobrze, że to się nie babrze,chociaż wtedy może nie kazano by mi samemu za tym biegać tylko natychmiast sprawdzono? Dolnośląskie Centrum Onkologiczne - zapamiętajcie tę nazwę i omijajcie to miejsce z daleka. Są tu wspaniali lekarze, ratujący życie i zjebany system niszczący ambicje i empatię. Nie będę się rozpisywać na ten temat, gdyż mam zbyt dobry humor i za chwilę pędzę odwiedzić przyjaciółkę a potem postrzelać z łuku!

Na koniec mam dla was piosenkę, którą zaczęłam nucić tuż po otwarciu oczu i słucham jej już po raz 20 chyba (sąsiedzi mnie nienawidzą:D)

I drugą, która jest motywem przewodnim mojego nowego, trzeciego już życia:



Dziś jest pierwszy dzień reszty Twojego życia. Co z nim zrobisz? ;)

Bywajcie w zdrowiu kochani i cieszcie się życiem! Póki żyjemy!

P.S. nawet jeśli nie macie konta na fejsbuku możecie zaglądać na BURAKA! Tam na bieżąco informuje co u mnie - łatwiej mi tam wrzucić kilka słów i często to robię pod wpływem chwili :) Zapraszam

P.S 2. Ostatnio gadałam w Radio Wrocław na różne tematy dookoła-onkologiczne. Tutaj możecie posłuchać: rozmowa. (ja gadam od około 22:40)