czwartek, 23 kwietnia 2015

again and again and again...

Świat wciąż mnie zaskakuje. Kiedy mówię sobie: "Już chyba nic mnie nie zaskoczy"(robiąc przy tym minę wytrawnego znawcy życia) wtedy właśnie dostaję między oczy jakąś wiadomością, która sprowadza mnie do roli małego pełzającego robaczka (nie mylić z buraczkiem). Obuch w łeb - jeb i leżę. Tym razem było podobnie.

Miałam małego stracha ostatnio. W niedzielę złapał mnie jakiś skurcz pod prawym żebrem - a co jest pod prawym żebrem? Albo woreczek żółciowy, albo promieniowanie od wątroby (tak przynajmniej piszą). A gdzie są najczęstsze przerzuty w raku piersi? Zgadliście. Do wątroby(+150 do strachu o życie). No, ale przecież nie będę schizować - zapytam mojego doktorka, na pewno mi powie, że to nic takiego...no ale powiedział, żebym zrobiła usg. W środę miałam iść do Alchemiczki i żeby ona mi dała skierowanie (bo do niego przychodzę na ściąganie chłonki nieoficjalnie, więc nie może mi wypisać takowego). Ale ja nauczona doświadczeniem nie będę czekać. Idę prywatnie do przychodni. Już, teraz, natychmiast - jutro (w środę) akurat przed wizytą u Dr D. 
Nie powiem, dygałam dość mocno przed tym USG. A jeśli mam przerzuty? Co wtedy? chyba tylko sprzedać chatę i na Malediwy, a potem położyć się i umrzeć...W końcu nadeszła środa, wzięłam leki uspokajające i poszłam. na wstępie powiedziałam dlaczego tutaj jestem i dlaczego "szybko, natychmiast, już" trzeba zrobić USG. 
Zrobiłam.
I to nie był ten obuch, o którym pisałam wyżej. Nie mam przerzutów i wszystko w brzuchu git-majonez, bo to majonez mi pewnie zaszkodził... (+500 do radości, -100 do strachu)

Ucieszona i radosna obdzwoniłam wszystkich zainteresowanych (czyli tych, których wcześniej zamęczałam wizją przerzutów i śmierci - z pewnością rychłej) i jak na skrzydłach poleciałam do DCO. Tam jak zwykle kolejka, ale przecież dzisiaj one mi nie straszne. Przepuściłam wszystkich - a co mi tam - będę żyła, 5 minut czy godzina mnie nie zbawi, a może kogoś innego zbawi.
Weszłam do gabinetu przedostatnia. Pani doktor chwilę ze mną pogawędziła, obejrzała histopaty, popatrzyła na bliznę, zapytała: Jak się czujesz? nie kaszlesz, nie plujesz? 
I tak mi było błogo i miło. I się pochwaliłam czystą wątrobą. I pochwaliłam dr T. I tylko czekałam co powie na te zmienione wyniki badań (po biobsji guz hormonozależny po operacji - przeciwnie). Pani dr D powiedziała, że skoro zmienił charakter, to jednak hormony będą niepotrzebne (ja się ucieszyłam, bo nie chcę, ale podobno było by dla mnie lepiej. Trudno.) Dowiedziałam się, że kwalifikuję się do herceptyny, tylko jeszcze kardiolog i badania krwi...i chemia. Dziewięć sesji chemii. Co tydzień przez dziewięć tygodni. 

Jak młotkiem w łeb.
Dobrze,że siedziałam, bo bym upadła.
Tak musiałam wyglądać jak to usłyszałam:

bo zaraz Pani dr zaczęła mi tłumaczyć, ze to dla mojego dobra, bo ten torbiel był taki duży, i gdyby guz był hormonozależny to moglibyśmy nie dawać chemii, a tak lepiej dać..."A bo Pani już włosy zaczęły odrastać..." 
Włosy? A brwi o które walczyłam z odżywką? A te kiełkujące rzęsy, w końcu po prawie 2,5 miesiącach od ostatniej chemii? A moja kondycja, tak podupadła, którą próbuję dźwignąc na nogi ze skutkiem średnio-marnym? A moje nastawienie psychiczne, że już tuż-tuż będzie koniec tego koszmaru? 
CHYBA KOGOŚ POJE*AŁO!!! (tak chciałam krzyczeć, ale mnie jeszcze nie poje*ało <w przeciwieństwie do KOGOŚ>)

Niestety. Od poniedziałku zaczynam znowu chemię. Żegnajcie marzenia o wakacjach. Żegnajcie marzenia o bujnym owłosieniu oczu! Żegnaj piękny irokezie! Kolejne 14 tygodni życia, 3,5 miesiąca wyjęte z życiorysu... maj, czerwiec, lipiec pewnie również sierpień - chemia, naświetlania, herceptyna...badania. 

Wróciłam, podołowałam się i poszłam spać - Jutro będzie lepiej- pomyślałam i o 1:30 obudził mnie telefon. Ki czort??? Patrzę - kolega S. dzwoni. Nabombiony jak meserszmit.
-Anuuuuk, cześć! Mogę u Ciebie przenocować?
- A jakie masz inne opcje?
- 20 km na piechotę do domu 
- To przyjeżdżaj...

No i tak do ok. 2.20 co 10 minut tłumaczyłam gdzie ma pójść i w co wsiąść, gdzie wysiąść, żeby do mnie trafić (próbowaliście kiedyś tłumaczyć drogę pijanemu??). Po godzinie dotarł. Mój pies, który z reguły wszystkich kocha, chciał S. zjeść. Nigdy nie widziałam jej tak wkurzonej. Chyba gdybym jej nie uspokajała to mogłoby być groźnie...


Czyż Awaria nie wygląda groźnie?

S męczył strasznie, naszykowałam mu łóżku w drugim pokoju i chciałam wysłać spać, po czym usłyszałam: A nie masz czegoś do jedzenia? 
Nie pytajcie czemu mam dobre serce. Nie wiem, kurka, po prostu nie wiem. Odgrzałam mu makaron ze szpinakiem. 

Rano wstałam tuż po 8 i zaczęłam się krzątać. O 9 postanowiłam pozbyć się intruza, więc wchodząc z impetem do pokoju krzyknęłam: nie ma spania, kur*a! (nie można być ZBYT miłym ;)) Ale za moment słyszę mój telefon. 
- Dzień dobry, dzwonie z poradni genetycznej, dzisiaj Pani Anna I ma u nas wizytę na godzinę 10, czy Pani dotrze??

Niech mnie kule biją, dunder ściśnie i inne takie - ZAPOMNIAŁAM! Pół roku wcześniej się rejestrowałam do poradni genetycznej i kompletnie ze łba chemicznego mi wypadło. Na zegarku 9.15. Do przejechania pół miasta. Anuk włączyła turbodopalanie - prysznic, kreska na oko, brwi podmalować, ubranie na siebie wrzucić, wezwać taksówkę - 15 minut. Nie wiem jak, nie pytajcie.

S został z Awarią, nie miałam już czasu go wywalić (nie wymagajmy cudów). Zdążyłam do poradni! Tam zrobiono ze mną wywiad i dowiedziałam się, że mogą mi zaproponować badania mutacji genów (BRCA1 i 2 już zrobiłam, z wynikiem negatywnym) Pani pobrała mi krew (po 15 minutach szukania żyły) i zadowolona jeszcze na koniec zapytała:

- Aha, czy miała Pani transfuzję krwi w ciągu ostatnich trzech miesięcy?
- no...miałam, 23 marca po pierwszej operacji...
- Yyyyy...będe musiała to skonsultować, ale w takim razie badania będziemy mogli zrobić dopiero za dwa miesiące...

Jak nie urok to sraczka.
Takie to są przygody Anuka Walecznego. Raz na wozie, raz pod wozem, raz na chemii raz przed chemią... Dzisiaj już mnie to nie dołuje. Mam tylko ochotę dużo przeklinać. (a se ku*wa poprzeklinam, żaden ch*j mi nie zabroni ;) )

Nie będę przepraszać za wulgaryzmy, Wy tez sobie dzisiaj poprzeklinajcie, jak was coś wku*wi ok?

Na koniec piosenka, która swoją końcówką nawiązuje do mojego początku (tytułu). Usłyszałam ją w głowie po wyroku: 9 CHEMII!




Bywajcie w zdrowiu!
Anuk

14 komentarzy:

  1. MINA normalnie przeciwczołgowa!!

    Ja nie wiem, jak Ty to robisz,A LE JAK CZYTAM CO PISZESZ TO ZAMIAST SIE DENERWOWAĆ, WKURZAĆ I CO TAM SOBIE JESZCZE ŻYCZYSZ - CHICHRAM SIE JAK WARIATKA :DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam tak samo!!! i az mi glupio! Trzymaj sie Anuk i nie draznij psa intruzami- szkoda psiny! ;-) hihi

      Usuń
    2. Mam dokladnie tak jak dziewczyny, miny są nie do podrobienia, super!!!
      Kciuki trzymam, moce wysyłam :*

      Usuń
    3. I bardzo dobrze:) tak ma być, rak jest śmieszny :)

      Usuń
  2. 9 chemii to nie tak źle.. Jestem już po osiemnastu ;p tylko nie daj se porta robić, boli jak jasny skurwysyn! Tulam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, to różnie bywa
      ja mam od 3,5 roku i bardzo sobie chwale
      w ogóle go nie czuje
      a żyły nie używane i nie popalone

      Usuń
  3. Kibicuje ci z calych sił.Fajna jesteś kobitka. Trzym się:))

    OdpowiedzUsuń
  4. Anuczek :***

    http://nicalbonic.blox.pl/resource/KURWA_MAC.jpg

    OdpowiedzUsuń
  5. Aniu, przeklinaj jak Ci to pomaga, albo tłucz słoiki, talerze,co tam masz pod ręką -ważne by nie trzymać w sobie złych emocji. Trzymam kciuki za Ciebie, pamiętam w modlitwie...jesteś wspaniałą Osobą...ściskam serdecznie ❤ ❤ ❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Skąd ja znam.te.nagłe zwroty akcji???
    Anuk dobrze że coś dają... Gorzej jakby nie było czym ubijać dziada, albo inne dylematy trza by rozważać...
    Wiesz...ja dumam kiedy pozbawić się jajników... Też wolałabym inny los na tej loterii wylosować... Ale jak ktoś kiedyś mi powiedział... Życie to nie koncert życzeń.

    Niestety...

    Trzymaj się waleczna Kobito!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś wspaniała Anuk. Bardzo lubię czytać Twoje posty. Modlę się do Boga i innych świętych. Potem staję przed lustrem w łazience po kapieli, patrzę na pierś z gadem i mówię " ty skurczybyku nie pójdzie ci tak łatwo ze mną albo ja albo ty, ale prędzej ja niż ty zwyciężę tą rundę" A potem spaciulka. Wandka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję Wando:) Ja w modlitwy do końca nie wierzę, ale bardzo doceniam, że inni się za mnie modlą;)
      zdrówki :)

      Usuń
  8. hahaha
    masz świetne lekkie pióro i fantastyczny stosunek do siebie i świata :))

    OdpowiedzUsuń
  9. Anuk jesteś powalająca - :-))) Awaria ? świetne imię dla psa- pewnie zdrowo walnięty ( sorry ) jak właścicielka (chociaż mój Leon (gończy )z kolei jest zdrowo pie..dol..tym psem a właścicielka nudną biurwą(a może nie ? ) czyli nie ma reguły - ciesz się , ze masz radośc życia bo niewatpliwie ją masz, bierzesz życie emocjonalnie wiesz jaka to byłaby strata dla ogółu gdybyś była dołującym mrukiem ? zazdroszczę Ci łamiesz wszystkie stereotypy idziesz jak burza robisz taki rozpixdziel , że hej i tak trzymaj . Po prostu pisz bo Twoje posty pomimo, że okraszone kwiecistą łacinką to swietne lekarstwo na handrę nudę i absurdy w życiu Tobie pomaga nam pomaga wszyscy hepi - ściskam mocno i czekam na kolejne posty

    OdpowiedzUsuń