środa, 15 października 2014

BURAK-GAME LEVEL.1

Zawsze lubiłam grać. W cokolwiek. Nie zawsze interesuje mnie wygrana, po prostu bawi mnie sama gra, emocje z nią związane, rozwiązywanie zadań/problemów. Najbardziej lubię gry strategiczne albo ekonomiczne, chociaż w gruncie rzeczy lubię grać we wszystko. Lubię wyzwania. (I męczę wszystkich znajomych, zeby ze mną grali w planszówki;)
Jakiś czas temu, gdzieś w czeluściach inteRnetu natknęłam się na teorię jakoby emocje związane ze strachem i te towarzyszące podekscytowaniu były tymi samymi emocjami tylko o przeciwnym wektorze. Jedne działają na nas stymulująco, drugie destruktywnie. Dlatego należy "wkręcić" sobie, że to czego się boimy jest wyzwaniem, wtedy nasz organizm odwróci działanie emocji. Przypomniałam sobie o tym, kiedy dowiedziałam się o mojej diagnozie. Jedno wam powiem - to działa!:)
Od początku zakodowałam sobie w głowie, że choroba  to tylko gra, na której wygraniu mi zależy, ale trzeba do niej podejść strategicznie i bez zbędnych emocji, które, jak każde dziecko wie, są złymi doradcami. Już w trakcie pierwszej chemii wymyśliłam, że blogowi nadam nazwę "cancer-game" i będzie swoistym scenariuszem RPG. Niestety nazwa była zajęta a innej sensownej nie wymyśliłam. Bu-rak jest bardziej swojski, a jak wiadomo dzisiaj wszystko co swojskie jest w modzie (choć nie chciałabym wylansować buraka na gwiazdę czy przedmiot pożądania wszystkich kobiet:) Druga sprawa, że skoro Pomidor mógł się stać jedną z popularniejszych gier dzieciństwa, dlaczego dziś Bu-rak nie może być moją prywatną super-ekscytującą grą?
Zapraszam was do śledzenia kolejnych leveli - będzie się działo!

level 1: NFZ-adventure
cel: zdobycie diagnozy
wskazówka: Pamiętaj, że każda spotkana postać może okazać się kluczem do przejścia misji.

 
dzień 1. piątek
Po zrobieniu USG w mojej przychodni dowiedziałam się, że muszę zrobić dodatkowe badania. Dostałam dwa zadania: udać się do dr Rz. oraz do Dolnośląkiego Centrum Onkologicznego przy ul. Hirszfelda. Trochę na początku skopałam tę misję, bo od dr Rz. dałam się odesłać z kwitkiem (z przerażenia nie powiedziałam, że muszę się natychmiast z nim spotkać bo prawdopodobnie mam raka, tylko kiwnęłam głową i poszłam, ale jak w każdej grze RPG później i tak musiałam się do niego udać po informacje) Poszłam więc do DCO. Nikt mi nie powiedział gdzie dokładnie mam się udać, więc wylądowałam na terenie szpitala, który, jak się okazało, mieści się w dziewięciu budynkach...Poczułam się jak żołnierz zrzucony na obce ziemie. Wlazłam do pierwszego lepszego budynku i zaczepiłam pierwszą lepszą osobę w białym kitlu, którą napotkałam. Skierowano mnie do przychodni. Tam odstałam swoje w kolejce i w końcu kiedy dotarłam do recepcjonistki nie wiedziałam co mam powiedzieć, wyglądało to mniej więcej tak:
- Dzień dobry, zostałam skierowana tutaj po badaniu usg piersi, wykryto u mnie guzy i nie wiem co mam robić dalej,
- Zapiszę Panią na profilaktykę. Proszę zaczekać...na 30 października.
(tutaj trochę mnie zatkało) Proszę Pani, ale ja mogę mieć raka, powiedziano mi, że tutaj mi pomożecie, nie mogę tyle czekać.
- Aha. W takim razie proszę przyjść w poniedziałek rano na 6 i zarejestrować się do onkologa.
Misja wykonana, potrzebne informacje zdobyte. Weekend niewiedzy przede mną.


dzień 2. poniedziałek

Przybyłam o 6.15 do przychodni. Stanęłam w kolejce jako mniej-więcej trzydziesta osoba. Szybko zrobiło się jeszcze bardziej tłoczno, a rejestrację otwierają dopiero o 7. Po godzinie byłam zarejestrowana i skierowałam się pod podany gabinet. I tutaj znowu czekanie - lekarz przyjmuje od 8. Na szczęście wzięłam książkę (bonus za myślenie +5pkt). Lekarka przyszła o 9, pewnie po drodze musiała pokonać jakiegoś smoka czy inną kreaturę, normalka. W końcu kiedy weszłam wizyta przebiegła z lekka hardkorowo. Pani dr podczas wywiadu prychała i przewracała oczami (czyżby była po drugiej stronie mocy? może wcale nie walczyła ze smokiem tylko unicestwiała dzielnych rycerzy?) Najwięcej gębo-noso-ocznych oznak wysłała kiedy powiedziałam, że guz musiał bardzo szybko urosnąć (to chyba znaczyło, że mi nie uwierzyła, albo po prostu pomyślała, że czym szybciej guz urośnie tym szybciej mnie unicestwi) Dostałam skierowanie na USG i mammografię - jak się zapytałam czy zrobią mi to na miejscu to się tylko zaśmiała (jednak to zła czarownica była). Poprosiłam ją na koniec o zaświadczenie, że byłam u lekarza, żeby w pracy pokazać. I tutaj po raz pierwszy w życiu w gabinecie ktoś na mnie nakrzyczał: (rzuciła na mnie czar zamętu)
- Przecież mogła Pani przyjść popołudniu! nie musiała się Pani zwalniać z pracy!
- ale...kazano mi przyjść rano...
- nic Pani nie kazano! nawet się Pani nie spytała!
czar zadziałał bo nie zareagowałam w pierwszej chwili, ale:
1. Zaświadczenie dostałam.
 2. Nazwisko Pani dr sprawdziłam i odpowiednią opinię w internecie wystawiłam.

Udałam się do budynku E, gdzie miła Pani z recepcji dała mi termin badań za dwa tygodnie. Okazało się, ze nie można zrobić badań gdzie indziej, bo oni innych niż swoje nie przyjmują. Nie można również zapłacić i zrobić badań u nich, ale prywatnie. Nie drodzy Panstwo, trzeba łaskawie czekać na ich terminy i modlić się, zeby były w miarę szybko "proszę Pani, ja i tak wpisałam Panią na miejsce kogoś wykreślonego" Przebiegła mi myśl przez głowę czy ten ktoś po prostu w trakcie czekania nie zszedł z tego świata... (czar grząska droga -10 do prędkości poruszania)
Na szczęście koleżanka poleciła mi onkologa, który również pracuje w DCO ale ma własny gabinet i jest wysokiej klasy specjalistą. Poszłam do niego prywatnie i to był mój najlepszy ruch w tej rundzie. Dr T zbadał mnie i stwierdził, że tu nie ma na co czekać i postara mi się przyspieszyć badania. Poza tym on pierwszy mi powiedział, żebym się przygotowała, że to może być rak. W tej grze dr T jest Magiem życia z aurą spokoju (+5 do ogarnięcia emocji)
Następnego dnia zadzwonił do mnie, żebym przyszła po weekendzie na badania. Od razu zrobią mi biobsję. Cud nad Odrą proszę Państwa! A jednak da się:) W szpitalu wszyscy byli w szoku, że mam robione USG, mammografię i biobsję jednego dnia ("Na specjalne życzenie dr T!") Całe szczęście, że tak się stało, USG wykazało, że bu-rak urósł. ale na wynik biobsji trzeba czekać kolejny tydzień.


5 dni później

Kazano mi przyjechać po wynik biobsji i znów odczekać swoje w kolejce (jakieś 2 godziny) Przez cały czas wierzyłam, ze to nie rak, że to coś dziwnego co da się zlikwidować lekami. Niestety Pan dr rozwiał moje nadzieje stwierdzeniem: Proszę Pani! To jest TAKI rak! Wielki! Pani tego wcześniej nie wyczuła?? I co miałam odpowiedzieć? Wyczułam, tylko go hodowałam, żeby Pana zaskoczyć? (-100 do morale)
Na szczęście była ze mną moja przyjaciółka Martyna. Wyszłyśmy na zewnątrz, najpierw się popłakałyśmy a potem zaczęłyśmy się śmiać, bo mnie zawsze przydarzają się absurdalne i dziwne sytuacje. Poza tym co mi da strach czy płacz? (+100 do morale)
Tego dnia stwierdziłam, że sprzedam wszystko i wyjadę spełniać marzenia. Tego dnia postanowiłam, że postaram się wszystko zmienić, bez względu na to czy wyzdrowieję czy nie. Tego dnia zrozumiałam, że nie można odkładać czegoś na jutro czy na za tydzień, nie warto czekać na gwiazdkę z nieba. 


Mam dla was misję na dziś za 100 pkt do szczęścia:
1.  jeżeli odkładasz spotkanie z kimś bliskim, bo "nie masz czasu", praca, zakupy i inne duperele Ci go zabierają, zadzwoń do tej osoby jeszcze dziś, nie czekaj. Potem może być za późno.
2. Jeżeli jest miejsce, które chcesz zwiedzić, ale brakuje Ci pieniędzy odłóż chociaż 50zł już dziś i zaplanuj datę, nie czekaj na lepsze czasy, mogą nie nadejść.
3. Jeśli nie lubisz swojej pracy, przestań narzekać i wyślij swoje cv już dziś tam gdzie chcesz pracować. Zadziałaj niekonwencjonalnie. Nie bój się, jutro możesz nie móc pracować.
To są trzy rzeczy, których ja nie zrobiłam nim dowiedziałam się, że jestem chora, bo czekałam na lepsze czasy. Teraz muszę czekać do końca leczenia (no może oprócz punktu 1:))

Wracając do mojej historii ­­- nie sprzedałam wszystkiego, nie wyjechałam, zaczęłam leczenie. Zdecydowałam się na wtłaczanie mi magicznej many co 3 tygodnie przez pół roku. ale o tym i o jej skutkach ubocznych następnym razem w levelu 2:)

P.S. Jeżeli ktoś uronił łzę czytając to dostaję bonus +100 punktów do poruszania innych (prawie jak milka;))

7 komentarzy:

  1. ANUK masz we mnie przynajmniej stałego czytelnika ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anka, czytam i ręce mi się pocą. Ostatnio takie emocje miałam na "Prizon Brejku" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rak to nie gra. To wojna. Walka jest bezpardonowa.
    A służba zdrowia to chyba piąta kolumna. Też musiałam prywatnie aby państwowo itd... Dana

    OdpowiedzUsuń
  4. Poślij go tam, gdzie bu-raki zimują !!!!!!!!!! Wierzę, że Ci się uda.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uda Ci się wystarczy znaleźć odpowiednie osoby, które wiedzą jaką broń wybrać i w jaką postać się przeistoczyc, ekwipunek też ważny. Trzymam kciuki, są ludzie którym się udało, więc Ty też wygrasz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Aniu. To nie przypadek, że ostatnio aż nosi mnie po obejrzeniu kilku filmów, a teraz trafiłam na Twojego bloga. Filmy te zostały nakręcone lub zainicjowane przez lekarzy, którzy porzucili dawkowanie ludziom doraźnych leków, natomiast zaczęli uzdrawiać surowymi warzywami, owocami i sokami z nich. Niesamowite dowody na to, że nasze organizmy potrzebują zdrowego jedzenia aby mogły same skutecznie się leczyć. Jestem w szoku, że to takie proste...............a ludzie zwyczajnie o tym nie wiedzą. Na razie nie wiem, gdzie w Polsce można zgłosić się na taką terapię, ale znalazłam na YouTube wykłady dr.Dąbrowskiej oraz wywiady z córką dr. Gersona (Niemcy), oraz inne filmy, które są dowodem na to, że ludzie zyskują 100% zdrowie. Ja spróbowałabym na pewno. Już teraz zmieniłam menu na surowe, żeby doprowadzić do ładu organizm :) Życzę Tobie szybkiego powrotu do zdrowia i żeby nowy blog był o tym, jak wspaniale się czujesz :) Dorota Krzyżaniak

    OdpowiedzUsuń
  7. Że śmiechu prawie się posikałam:) Niesamowita jesteś!!!

    OdpowiedzUsuń