Zbieram się i zbieram do napisania czegoś i zebrać nie mogę. Od kilku dni jestem już w domu, ale trochę brakuje mi sił do czegokolwiek. Głównie to w coś gram (jak wspominałam - nie umiem w nic nie grać:) gotuję i śpię. Powoli czuję się coraz lepiej i nie biorę już tabletek przeciwwymiotnych (jupi!). Nie jest źle.
W skrócie zdam wam jeszcze relację ze szpitala, czyli ten ciąg dalszy, który obiecałam.
Przetrzymali mnie sześć dni - najpierw stwierdzili, że mam podwyższone enzymy wątrobowe i trzeba "przepłukać" wątrobę, a potem zaczęli mi wpierać nadciśnienie i nie chcieli z tego powodu podać magicznej many. Kiedy tam przyszłam ciśnienie było prawie ok (134/92) a potem było już tylko gorzej...od soboty wieczór ciśnienie miałam w granicach 150/100-160/110 więc podawali mi leki, po których zamiast spadać, ciśnienie jeszcze wzrastało. Wszystko prawdopodobnie było doprawione faktem, iż Panie z którymi byłam w sali od rana do nocy rozmawiały o swoich chorobach, chorobach swoich sąsiadów i chorobach znanych osób. Uciekałam z sali jak tylko była okazja i siedziałam na korytarzu, a moja frustracja rosła. Zastanawiałam się jak nazwać te Panie i nie przychodzi mi nic innego jak szpitalne trolle, choć nie chciałabym nikogo urazić. Ja na prawdę jestem głęboko empatyczną istotą i współczuję wszystkim chorym, ale do cholery jasnej i stu tysięcy rozlanych mikstur - nie da się funkcjonować słysząc ciągle o przerzutach i złych diagnozach! Koniec końców nie wytrzymałam i w niedzielę poryczałam się z tego wszystkiego - że ciśnienie nie chce spadać, że lekarze mnie nie słuchają kiedy im mówię, że to z nerwów, że nie mogę leżeć w łóżku, bo jestem nękana czyimiś przerzutami i, że jest mi źle w tym cholernym szpitalu gdzie karmią gorzej niż w więzieniu.
Pomogło. Lekarz dał mi tabletkę uspakajającą, ciśnienie spadło, a ja wkroczyłam do jaskini trolli, żeby je natchnąć pozytywnym duchem zdrowego myślenia (+100 do charyzmy). Kiedy nadszedł czas spania, weszłam do sali i powiedziałam "DOŚĆ GADANIA O CHOROBACH!" Nastała cisza i drogie Panie trollowe zaczęły mnie słuchać. Nie wiem co im powiedziałam, bo gadałam jak natchniona, ale Wilk z Wall Street by się nie powstydził. Zrobiłam im wykład o wpływaniu pozytywnego myślenia na nasz organizm i takie tam. W każdym razie podziałało, a drogie chore jakby poczuły się lepiej i zaczęły się uśmiechać. Może taka właśnie była moja ukryta misja. Nie wiem na jak długo to pomogło w każdym razie tego wieczora oraz kolejnego dnia już tyle nie rozprawiały o nękających je dolegliwościach, a temat został zmieniony na zdrowe odżywianie, modę i przystojnych doktorów. Było dużo śmiechu i nawet zaczęłam lubić moje współchore, a nie tylko współczuć. Po tym magicznym wieczorze ciśnienie się uspokoiło i następnego dnia dostałam chemię.
W końcu mogłam wyjść do domu, spokojna, zadowolona z efektów swojego działania i działania magicznej many.
Postanowiłam, że bu-rak zostaje maksymalnie jeszcze na dwie chemie a potem opuszcza mnie na zawsze. Lekarka powiedziała, że to możliwe, a dla mnie możliwe stało się konieczne i nie ma dyskusji. Z planowanych 8 sesji magicznej many postanowiłam przyjąć 4, doprawiając wszystko "czarami uzdrawiającymi" i pozbyć się intruza.
Powiecie "oby tak było". Ja mówię "tak będzie".
Tymczasem jeszcze krótka relacja fotograficzna o szpitalnym żarciu. Oto czym nas karmili. Nie zrobiłam zdjęć wszystkiego, bo parę razy byłam tak głodna, że zjadłam nim zrobiłam zdjęcie. Obiady może nie były najgorsze, ale uwierzcie, że po 6 dniach takiego jedzenia człowiek marzy o misce warzyw z warzywami:) Jeśli zaś ktoś chce schudnąć to polecam jeść według szpitalnego manu - mało i niedobre:)
P.S. Dla tych, którzy nie wiedzą - podczas chemioterapii nie powinno się jeść mięsa, ew. raz-dwa w tyg. kurczak a najlepiej indyk, nie wolno jeść przetworzonych rzeczy, czyli wędlin, serów, pasztetów, nic z puszek. Generalnie żadnych gotowych przetworów. Przede wszystkim nie WOLNO jeść cukru - cukier karmi raka. Tutaj nie ma, ale jednego dnia dano nam kromkę chleba z kleksem wysoko słodzonego dżemu. Wywaliłam.
"szyneczka" nie wiadomo z czego plus 3 kromki weki
zupa szpinakowa, smakująca jak woda z solą oraz pulpet w sosie, kasza jęczmienna i kilka liści sałaty.
chleb i jajko. jajko wczorajsze. pyszności.
niedzielny obiad: woda z maggi i makaronem (ani jednego oka tłuszczu- fit) noga z kuraka, łyżka zimnych ziemniaków i marchewka.
1/4 pasztetu z puszki i 2 kromki chleba + masło
ryż z gulaszem i burakami oraz jakaś zupa (?)
poprosiłam o dietę lekką, bo normalnie pacjentki dostały kotleta mielonego w panierce, który udawał schabowego i kapustę ze słoika. Tutaj widzimy pulpeta, ziemniaki i szpinak oraz krupnik.
chleb z serem.
Aniu, takie Panie spotkasz jeszcze nieraz....one po prostu tak mają, muszą i już. Może też w coś grają i ich misją jest zdołowanie jak największej liczby nieświadomych współgraczy? Ja zapamiętałam jedną, spytała co mi wycięli a jak usłyszała że jeszcze nic spytała bardziej konkretnie (cytuję, przepraszam za słowo): "Mocno pani rzyga?"
OdpowiedzUsuńOdpowiedziałam że nie, bardziej mnie mdli. A ona na to:"noo, to u pani ta chemia widać nie działa...."
Teraz się śmieję, ale wtedy wespło mi nie było. Też uważam że książka i słuchawki to dobra ochrona.
Powodzenia!
Dzięki Krysiu, ja już teraz też jestem mądrzejsza i wiem, że trzeba szybciej działać:) ale nie chciałam nic nikomu narzucać, dopóki nie uświadomiłam sobie, że to MNIE ktoś coś narzuca:) Następną razą będę na pewno inaczej reagować (i pewnie nast. razą spotkam fajniejsze Panie:) Trzeba to przetrwać i bawić się tym, inaczej się nie da:)
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz:)
Jedz to na co masz ochotę, dużo natki, bo teraz są ważne siły. Potem będziesz eliminować szkodliwe produkty- przyjdzie na to swój czas.
OdpowiedzUsuńChyba tylko z cytrusów trzeba zrezygnować, by nie nastąpiła interakcja... ale nic nie wiem na pewno.
Poza tym pisz, graj, myśl o sobie. Rób to co Ci przyjemność sprawia...
Pozdrawiam
a ..i sorry że tak instruktażowo to zabrzmiało :)
UsuńAnuk, co prawda ja juz dlugo po szpitalu, ale to, czym Cie karmili to luksus w porownianiu z tym, czym mnie karmili w szpitalu.. normalnie glodna chodzilam.. udalo mi sie co prawda zalapac tylko na dwa posilki - sniadanie i lunch, i bylam z tego powodu nieziemsko szczesliwa.. na sniadanie dostalam jajecznicze wymieszana z produktem sero-podobnym, do tego normalny bialy pszenny tost z maslem i dobrze wysmazone ziemniaki.. :D (po operacji nie mozna jesc niz ciezkostrawnego, prawda ;) ?) a - i malutki kubeczek owocow z puszki.. a na lunch 'chicken pot pie' - nie bardzo wiem, jakie jest polskie tlumaczenie, ale to z grubsza sos maczny z kurczakiem i szczatkami warzyw zapiekany pod ciastem filo (rzecz jasna z serii gotowcow odgrzewanych w mikrofali).. bylam w malym szoku, ze ludzie po operacji jedza w szpitalu cus takiego.. a ktoregos razu wybralismy sie z mezem do kafeterii szpitalnej, gdzie m.in. pacjenci moga sobie podjadac, kiedy juz moga sie 'przemieszczac'.. geste chili, przesolona zupa, ktora sie nazywala 'Italian wedding' - nie dalo sie skonczyc.. poza tym salatki (wszystko wygladalo przedwczorajsze).. no i mozna sobie zamowic rozne 'swieze' kanapki np. bula a la McDonalds z kurczakiem w panierce, hamburgery i tym podobne.. a na polkach czipsy, batoniki itp. normalnie idz czlowieku do szpitala, zeby sie rozchorowac.. jak patrze na te Twoje zdjecia, to nie mialas tak najgorzej.. hehe ;)
OdpowiedzUsuńKass
Czyli wszystko co nie powinno sie spozywac po chemii kobiety dostaja w szpitalu i to jedza! Nie wierze w to! Co za hipokryzja z tym szpitalnym jedzeniem! Kochana wspolczuje Ci bardzo bardzo!!!
OdpowiedzUsuń