Życie z chorobą to ciągłe łażenie po lekarzach, czyli jakby nie patrzeć przygody, z których czegoś nowego się można dowiedzieć.
Dzisiaj minęło mi 10 lamp, jeszcze tylko 18 i będę mogła pożegnać się z "bunkrem" i ruszyć dalej. Pewnie w stronę kolejnej serii chemii. Już mnie to przestało przerażać, choć chciałabym móc powiedzieć "koniec leczenia", no ale trzeba to trzeba. Szczęśliwie złożyło się, że naświetlania mam od poniedziałku do piątku i w weekendy mogę się obijać, leżeć, pachnieć i...sprzątać też niestety trzeba. Ale ja nie o tym chciałam...Zadzwonili do mnie z poradni genetycznej, żebym przyjechała po odbiór wyników. W kwietniu byłam na pobraniu krwi celem wykluczenia lub potwierdzenia rzadszych niż brca1 i brca2 mutacji (tamte zrobiłam już wcześniej i wyszły negatywnie).
Stawiłam się o umówionej porze do lekarza, przyjął mnie Pan doktor w wieku ok. 50 lat. Nim cokolwiek prócz "dzień dobry" powiedział siedziałam tam jak kołek 10 minut i patrzyłam jak czegoś szuka, gdzieś biega i coś wklepuje do komputera. No ale nauczyłam się już cierpliwości w kolejkach, więc jakoś specjalnie mnie to nie irytowało. W końcu wyjął z teczki moje papiery i mówi:
- Pacjentka, zachorowała na raka piersi w wieku 32 lat
- Niemożliwe Panie doktorze, bo dopiero co skończyłam 29
- A widzi Pani! To nawet Pani nie wiedziała, że Pani doktor już przewidziała, ze zachoruje Pani za trzy lata! (ale mi żarcik, o ja pier..le bardzo śmieszne)
Zaczął poprawiać w komputerze i czytać dalej, okazało się, że Pani doktor jeszcze więcej takich dziwnych rzeczy wpisała, ale mniejsza z tym. W końcu się pytam o wynik, a Pan doktor rzecze:
- Nie ma pani mutacji TP53, którą Pani doktor podejrzewała, chociaż patrząc na dane, które posiadam o zachorowaniach w Pani rodzinie, to dziwny wniosek wysnuła, sądząc, że to może być to. Możemy zrobić jeszcze jedno badanie - inne mutacje genu brca1, rzadsze, których zwykle się nie robi. To ostatnie co w ramach NFZ możemy sprawdzić.
- No ale jeśli nie mam tych mutacji to co mogło spowodować tego raka?
- Cóż, w przypadkach takich jak Pani, pojedynczego raka piersi w rodzinie, przeważnie badania nie wykazują żadnych mutacji. Są dwie możliwości- kumulacja czynników zewnętrznych, co w Pani wieku musiało by być wyjątkowym pechem i jest mało prawdopodobne, lub rzadka mutacja, której nie badamy, lub jeszcze nie została odkryta.
- I co teraz?
- Teraz do końca życia musi Pani się badać - sama w domu chociaż raz w miesiącu, usg piersi raz na 3 miesiące/pół roku, mammografia raz do roku lub tak jak wskaże lekarz onkolog. Ale jest Pani w grupie wysokiego ryzyka - przeważnie w takich wypadkach rak wraca.
KURTYNA
Co ja na to? Jestem czy nie jestem mutantem? Od zawsze przydarzały mi się w życiu dziwne i niespotykane sytuacje, urodziłam się z rozczepem wargi, ale nie miałam żółtaczki poporodowej. W wieku 1,5 roku wyskoczyłam z wózka prosto na twarz i połamałam sobie nochala i do tej pory mam go pokrzywionego (bo szpitalu uznali, że jestem za mała na prostowanie). W przeddzień pójścia do przedszkola biegałam po placu zabaw i wywaliłam się ścierając sobie pół twarzy - potem wyglądałam jak ten z batmana i dzieci w przedszkolu nie chciały się ze mną bawić.
W wieku 6 i 8 i 18 lat miałam mocno obitą (lub pękniętą) kość ogonową, przez co nie mogłam długi czas siedzieć na dupie (okoliczności różne, przeważnie nieuwaga i niedorajdowatość). Na maturze z polskiego (pierwszy rocznik nowej matury) nie poszła mi płyta z prezentacją i o mały włos bym nie zdała, ale komisja pozwoliła mi zadzwonić po rodzinę, żeby dowieźli inną płytę i zdawać na końcu...No i właśnie w każdej z tych historii (a mogłabym jeszcze długo wymieniać) jest jakieś szczęście w nieszczęściu, bo przecież, mogłam mieć rozczep całego podniebienia, a na wardze się skończyło, mogłam rozwalić sobie łeb a nie tylko połamać nos, na twarzy mogły mi zostać szpetne blizny, a jednak wszystko o dziwo ładnie się zagoiło, mogłam połamać sobie kręgosłup, a obiłam tylko dupala, mogłam nie zdać matury a tak tylko się podenerwowałam. Tym razem mam nadzieję, mój życiowy fart ochroni mnie przed przedwczesną śmiercią (już przed utratą cycka mnie ochronił)
Jestem dobrej myśli (bo po co być złej?)
Tak czy siak lubię swoje życie, choć nie zawsze usłane różami i nie zawsze wesołe, to nie mogę narzekać na nudę. I tak chociażby dzisiaj, poszłam do sklepu z moją przyjaciółką Mar, po zakupach stanęłyśmy na chodniku i zastanawiamy się co dalej robić. Mija nas starsza Pani z siatami w rękach i mówi w powietrze:
- Staną na środku chodnika, grube takie...
Zdało by się powiedzieć "tylko stoją, źrą i tyją!". Uśmiałyśmy się, jak to grubasy mają w zwyczaju i poszłyśmy cosik wciągnąć na ząb, żeby przypadkiem nie schudnąć zanadto.
Z Mar przyjaźnimy się już od 16 lat (więcej niż połowę życia naszego) i zawsze nam się przytrafiały śmieszne historie. I tak z 12 może 13 lat temu, jak byłyśmy z LO spotkałyśmy pewnego Pana-Żula na przystanku, wysiadając z tramwaju. Ów Pan stanął nam na drodze i rzecze:
- Nie było i nie będzie!
My na siebie na Pana i nic, a on:
- Nie było i nie będzie!
Powtórzył to jeszcze raz, na co my chórkiem:\
- Czego? - a on na to:
- Zębów w dupie!
KURTYNA
Bywajcie w zdrowiu!
Anuk
Ps. A na koniec ja i Mar jakoś z tamtego czasu, kiedy to byłyśmy młode, piękne i szczupłe, teraz jesteśmy tylko piękne :)
Słyszeliście o ludziach, którzy potrafią kierować snami? Albo mają bardzo wyraźne sny, całe historie? Cóż, należę do nich, choć rzadko o tym mówię. Nie jest tak, że każdy sen potrafię "przeprojektować", ale umiem zmieniać bieg wydarzeń i przeważnie jestem świadoma, że śnię. Ale niekiedy nie pamiętam kompletnie co mi się śniło...
Kilka dni temu przy obiedzie R. nagle do mnie mówi: A wiesz, że gadałaś przez sen? - A co gadałam? - Byłaś bardzo elokwentna. Tutaj zapaliła mi się czerwona żarówka - czyżby?- - Widać było, że z kimś gadasz...najpierw powiedziałaś "dupa, dupa" potem była chwila ciszy i dodałaś "kurwa" i za chwilę "dupa, dupa, kurwa, chuj!"
Popłakałam się ze śmiechu jak to usłyszałam. Zastanawiałam się co mi się mogło śnić i doszłam do wniosku, ze ktoś zwrócił mi uwagę, że przeklinam za dużo i udowadniałam mu, że mogę jeszcze gorzej. To by do mnie pasowało.
Dzień później już pamiętałam co mi się śniło. Szłam ulicą a na drugim piętrze na balkonie stał wielki włochaty pies i na mnie szczekał. Zagwizdałam na niego i ku mojemu zdziwieniu pies zeskoczył z balkonu i pełnym pędem zaczął na mnie biec. Byłam przerażona, więc przystanęłam bez ruchu. Kundel do mnie dobiegł, stanął na dwóch łapach i ściągnął głowę. Okazało się, że to koleś w przebraniu psa. Wyciągnął z kieszeni wielki worek z marihuaną i mówi do mnie:
- Może chcesz kupić takie specjalne zioła do kąpieli? Pomagają na skórę.
- Ale ja wiem co to jest - zaczęłam się śmiać - a koleś na to:
- To może pójdziemy zajarać?
Jak się obudziłam to nie wiedziałam skąd ten sen mi się wziął. Napisałam na fejsie i ktoś zwrócił uwagę, że motyw z człowiekiem przebranym za psa jest w reklamie t-mobile - pewnie gdzieś podświadomie to zapamiętałam...ale pies dealer??
O snach mogłabym długo gadać, bo lubię ten stan. Czasami budzę się i zasypiam, żeby szybko powrócić do jakiejś ciekawej historii...Na koniec zapodam wam opowiadanie, które kilka lat temu napisałam na podstawie swojego snu, który mną wstrząsnął kiedyś (rok 2011)...teraz to ma zupełnie inny wymiar w okolicznościach jakie dzisiaj mnie spotykają.
- Proszę
się położyć. Pan pomoże tej młodej damie zejść na dół!-
ksiądz zwrócił się do jednego z mężczyzn w czarnych
garniturach. Tamten skinął głową i z niewzruszoną miną ruszył
w moją stronę.
Dookoła
stał tłum ludzi o ponurych twarzach, do tej pory zdawali się być
bliscy. Teraz na wyciągnięcie ręki, wydawałoby się, że są tak
samo fizycznie realni jak ja, jednak już niczego nie mogłam być
pewna. W głowie kołatało mi się jedno zdanie, które niedawno
przeczytałam: „rozsądkowe myślenie jest jedynym źródłem
prawdy, które posiadamy.” To chyba z Kartezjusza, a może
Augustyna, albo po prostu jedno zdanie z miliona w tym całym syfie
jakie codziennie łykamy przez gazety i telewizję. Wypłynęło
teraz na powierzchnię moich myśli i uporczywie drążyło.
- Proszę
pani- ksiądz położył mi rękę na ramieniu - jeszcze jedno - czy
chce być pani zakopana żywcem czy zostać wywieziona w specjalnie
wyznaczone miejsce i nigdy więcej nie kontaktować się z ludźmi?
Oczywiście przy pierwszej ewentualności zapewnimy pani jakieś
napoje i trochę jedzenia. Względnie przez kilka godzin możemy
puszczać z głośników umieszczonych w trumnie, muzykę. Myślę,
że chociaż trochę wynagrodzi to pani zastaną sytuację.- poczułam
jak oblewa mnie zimny pot. Krew dudniła w moim ciele, miałam
wrażenie, że wszyscy widzą jak pulsuje pod skórą, jak cała
przez to faluję. Myślałam o tym, że mój układ krwionośny
skończy się ślepą uliczką – gdzieś na czubku głowy – i
eksploduję obryzgując wszystkich dookoła krwawą fontanną. Swoją
drogą czerwień byłaby niezłym dodatkiem do tej grobowej
atmosfery.
- Czy
was wszystkich popierdoliło?! – wrzeszczałam. Obejrzałam się
dookoła i ruszyłam z miejsca próbując przebić się przez ludzi.
Waliłam pięściami na oślep, plułam , gryzłam i szarpałam ale
krąg wokół mnie się zawęził. Poczułam mocny uścisk na
nadgarstkach i ramionach. Bez skutku próbowałam się wyrwać.
Myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach…ba!
Nawet filmy nie są tak absurdalne. A jeśli nawet, to zawsze można
wyłączyć telewizor, albo przewinąć taśmę. Tutaj nie ma
szklanego ekranu, nie ma widzów którym to się może nie podobać.
- to nic
nie da. Przykro mi. Takie rzeczy się zdarzają. Nie jest pani
pierwsza, chociaż przeważnie było łatwiej…
Tylko,
że nic co wiem nie uspokaja mojej jeszcze, wydawałoby się, zdrowej
świadomości.
***
Poranek
przywitał mnie jak zwykle białym sufitem, kiedy otworzyłam oczy.
Mój wewnętrzny budzik zwykle nie pozwala mi spać dłużej niż do
7. 30 więc przyjęłam, że jest coś około tego. Poczłapałam do
łazienki potykając się po drodze o zostawione dzień wcześniej na
środku przedpokoju buty. Zaklęłam cicho pod nosem i zapaliłam
światło, a przynajmniej myślałam, że tak się stanie. Kilka razy
poruszyłam włącznikiem. Nic. Pewnie żarówka – pomyślałam - i
udałam się do pokoju w poszukiwaniu nowej. Zdążyłam się
delikatnie rozbudzić i odruchowo spojrzałam na radio-budzik, a tam
ciemny ekran. Jak to możliwe - żarówka, baterie, co jeszcze
dzisiaj nie będzie działać? Wtedy nie przyszło mi do głowy jak
bardzo ten dzień będzie inny od reszty dni i że tak wygląda
koniec.
Intuicyjnie
zaczęłam sprawdzając po kolei wszystkie urządzenia w moim
mieszkaniu- telewizor, lodówkę, światło, telefon. Nic nie
działało. Rozumiem, brak prądu może się zdarzyć, ale kiedy
spojrzałam na komórkę a ta, mimo iż ładowana przez całą noc,
nie działała, zaczęłam czuć ogromny niepokój. Niewiele myśląc
ubrałam się w cokolwiek i wybiegłam do pracy.
Wrocławskie
ulice jak zwykle ruchliwe. Samochody, tramwaje, ludzie, hałas.
Pobiegłam co sił w nogach na przystanek i wepchnęłam się do
pełnego autobusu. Myśli biegały w mojej głowie jak szaleni
lekkoatleci szukający swojego toru. Nie wiedziałam gdzie jestem,
nie zwróciłam uwagi nawet na numer autobusu do którego wsiadłam.
Nagle zza swoich pleców usłyszałam „bileciki do kontroli”.
Mężczyzna w szarej kurtce wyjął identyfikator i ruszył w tłum.
Wyciągnęłam swoją przejazdówkę i grzecznie czekałam na swoją
kolej. Kontroler zbliżył się do mnie, poprosił o bilet kobietę
stojąca obok i grupę nastolatków jadących do szkoły i poszedł
dalej. Nie zauważył mnie? Stałam dokładnie naprzeciwko niego. Nie
miałam w zwyczaju upominać się o kontakt z kontrolerami, ale
poczułam się publicznie odrzucona. Drzwi się otworzyły i wyszłam
razem z innymi pasażerami, nie zważając na to czy to „mój”
przystanek czy nie. Poszłam po prostu przed siebie powoli ogarniając
widok ulicy podwale. Wszystko stało na swoim miejscu. Ptaki śpiewały
jak zwykle, na rogu stał jak co dzień mężczyzna sprzedający
biżuterię, tramwaje jeździły po torach…może to tylko moja
paranoja? Wzięłam głęboki oddech i skierowałam się do parku
przy teatrze lalek- zwyczajowa droga do pracy, zawsze się tam
uspokajałam.
Nie wiem
ile metrów zdążyłam przejść ani ile czasu minęło, nagle ktoś
chwycił mnie za rękę.
- Jest
pani na czas. Wyjątkowo przewidywalnie jak na panią. Przed chwilą
przyszedłem, nie musiałem długo czekać.
- Kim
pan jest? To chyba jakaś pomyłka…nie znamy się...prawda?
- Pani
mnie nie zna, to prawda. Ale to nie ma nic do rzeczy. Proszę -
wskazał na ławkę - usiądźmy.
- Proszę
mi wybaczyć, spieszę się do pracy, zresztą nie wiem o czym
mogłabym z Panem rozmawiać. Do widzenia! – szarpnęłam rękę,
ale on nie puścił.
- Nie
tak szybko, tam i tak na panią nikt nie czeka. Proszę się uspokoić
a zaraz wszystko wyjaśnię.
Tego już
za wiele, nic nie rozumiałam, ale poczułam, że muszę mu zaufać.
Nic innego mi nie pozostało. W moim życiu zawsze było miejsce na
absurd i nieprzewidywalne zdarzenia. Wierzyłam, że nie ma
przypadków i za chwilę miałam się dowiedzieć jak trafna była
moja intuicja. Usiedliśmy na ławce.
- Na
pewno zdziwił Panią dzisiaj brak prądu, światła i to, że nawet
komórka nie działała.
- Skąd
Pan…- uniósł rękę na wysokości mojego wzroku.
-
Spokojnie, właśnie chcę to Pani wyjaśnić. Zawsze wierzyła Pani,
ze nasze życie jest jakoś zaplanowane, prawda? Nie myliła się
pani co do świata, jedynie co do siebie. To wszystko co odbierała
pani jako dziwny „skok” w życiu, zakręty które nagle się
pojawiały nie były wynikiem planu. Wręcz przeciwnie. Została pani
obdarzona pewnymi, jakby to ująć, zdolnościami kreowania własnej
drogi. Każdy człowiek ma poniekąd wpływ na swoje życie, ale to
dotyczy minimalnych spraw…nie wiem od czego zacząć. Może od
tego, ze pomyliliśmy się przy Pani urodzeniu. Nikt nie wyczuł nic
dziwnego, nie przewidzieliśmy tego, jak bardzo potrafi Pani wchodzić
nam w drogę. Wiem, że brzmi to wszystko nielogicznie. Po to tu
jestem, żeby wszystko stało się bardziej przejrzyste.
- Ja
pierdolę, o czym ty człowieku mówisz?! To nie jest śmieszne, idź
się pan leczyć! – zerwałam się z ławki lecz on pociągnął
mnie mocno za rękę i ściągnął powrotem na ławkę.
- Tutaj
akurat niczym mnie Pani nie zaskakuje. Proszę mi uwierzyć, dla mnie
ta sytuacja też jest obca. Wyjaśnię to Pani po ludzku, tak jak wy
wszyscy lubicie sobie tłumaczyć. Powiedzmy, ze jest Bóg i przy
urodzeniu dla każdej istoty ludzkiej przydziela się jego historię.
Robią to…aniołowie, jeśli tak będzie prościej. Tacy którzy
rozpoznają preferencję każdego. I odbywa się coś w rodzaju
programowania…mówiąc w skrócie, Pani wymknęła się spod
kontroli i właśnie dzisiaj minął termin…od trzech lat miałaś
czas na śmierć. Przepraszam, że pozwoliłem sobie na przejście z
formy oficjalnej, ale tak będzie łatwiej.- uśmiechnął się tak
błogo jak gdyby mówił o smacznych lodach, albo odpoczynku nad
morzem.
- Chcesz
mi powiedzieć, że Bóg istnieje? Czy o co chodzi? Jak to miałam
czas na śmierć, o czym ty do cholery…
-
Posłuchaj uważnie dziewczyno! – zmienił ton głosu na bardziej
srogi- to nie żarty. Świadomość wyprzedza wydarzenia- tego nie
mogłaś się domyślić, mimo, że masz doskonałą intuicję.
Dostałaś czas na swoją śmierć i on się skończył. Tylko, że
nie umarłaś- nie było pogrzebu, nie było wypadku ani choroby. My
nie mogliśmy cię zabić, mogliśmy jedynie podsuwać ci pod nos
śmierć, ale ty ją sprytnie omijałaś. Spóźniłaś się na
pociąg do Krakowa, przez co tam na dworcu facet z nożem zadźgał
kogoś innego. Zmieniłaś pracę dzień przed zawaleniem się sufitu
w nocy- a tylko ty siedziałaś w biurze o tej porze, bo inni jakoś
wyrabiali się ze wszystkim w godzinach pracy…mógłbym mnożyć
takie przykłady, ale to nie ma sensu. Nie wiedziałaś o tym, bo
nigdy śmierć nie była blisko, inaczej może byś coś
podejrzewała. Ale teraz…teraz świadomość w świecie wyprzedziła
twoją śmierć. Jesteś, ale nie ma już kontynuacji twojego życia.
Rozumiesz? Nikt cię teraz nie widzi…inaczej- widzą cię, ale w
ich świadomości nie ma takiej osoby. Teraz jeżeli sama nie
zadecydujesz, nic nie jest w stanie cię zabić. Niestety możesz
mieć wpływ na innych- nie możesz z nimi rozmawiać, ale masz
chociażby fizyczną siłę przenoszenia przedmiotów, jakimś głupim
rzuceniem kamyka możesz zmienić czyjąś historię. Już wystarczy
twojego rozrabiania.
- Czy
Bóg istnieje?
- Żadna
odpowiedź cię nie zadowoli, oboje o tym wiemy. A teraz chodź ze
mną.
Tak w
jedno popołudnie moje życie się skończyło. Wchodzę teraz o
własnych siłach do trumny, dla dobra moich bliskich, żeby nie było
dziury w ich historii, żeby zamknąć moją własną. Patrzę na
tych ludzi, którzy płaczą, patrzę na księdza a nad nimi niebo,
które dla wielu jest celem. Jest jeszcze kilka minut na podjęcie
decyzji. A może jeśli naprawdę świadomość wyprzedza wydarzenia
to…
Kompletnie nie wiem o co mi chodziło na końcu, pamiętam, ze miałam jakiś zamysł ciekawy (na pewno!:D)
A wam co się ostatnio ciekawego śniło?
/wszystkie zdjęcia są zrobione przeze mnie chyba w 2007/08 roku w Pardubicach gdzie byłam na Erasmusie, to był bardzo dziwny czas, senny, dlatego zdjęcia pasują moim zdaniem do tematu:) /
Śpijcie zdrowo!
Anuk
Ps. A na koniec fota...- zgdanijcie czemu dzisiaj taka??? :)
Była impreza urodzinowa, potem dzień dziecka, następnie mały remoncik w domu i długi weekend nad morzem, zupełnie spontanicznie, teraz jest koniec laby. Od wczoraj jestem poddawana naświetlaniom!
Pamiętacie fluorescencyjne zabawki, które "nagrzewało się" pod lampką, a potem świeciły w ciemnościach? teraz takie gwiazdki sprzedają na sufit. Nie wiem czy to podgrzewanie pod żarówka coś dawało, ale tak robiliśmy z bratem. Miałam taką lalkę barbie murzynkę, która nosiła jeansową spódnice w fluorescencyjne ozdoby (znalazłam nawet zdjęcie ;) Spałam z nią, a raczej zamiast spać wgapiałam się w świecące punkciki.
Dziś wiem, jak moja lalka się czuła, kiedy wpychałam ją pod gorącą żarówkę lampki. Różnica jest tylko taka, że nie mam figury Barbie, nie jestem z plastiku i moja lampka jest nieco inna. Ale czekam na efekt świecenia w ciemnościach - oszczędziłabym na prądzie trochę.
Tak wygląda to ustrojstwo. A nazywa się wdzięcznie "Clinac". Mam sześć tygodni na zaprzyjaźnienie się z clinackiem. Byłoby łatwiej gdybym nie musiała wstrzymywać oddechu przez 40 sekund za każdym razem kiedy lecą we mnie lecznicze promyki. Nim zaczyna się naświetlanie najpierw ze 3-4 razy mnie testują i przez głośniczki słychać "Proszę nabrać powietrza" a ja muszę wciągnąc powietrze przeponą i przepchnąć je do płuc wciągając brzuch. A potem jeszcze wytrzymać z tym powietrzem w płucach ok 40 sekund. Spróbujcie to zrobić w domu - wcale nie jest łatwo. Na szczęście mam w sobie cechę prawdziwego Polaka, zwaną "CO? JA NIE DAM RADY?", co oczywiście nie zawsze jest zaletą. Ta cecha przeważnie prowadzi do jakiś urazów fizycznych - "ŻE NIBY NIE DAM RADY PRZEJŚĆ 40 KM?/ PODNIEŚĆ 60 KG?/ ZAŁATWIĆ 7 RZECZY W GODZINĘ?/ NAUCZYĆ SIĘ NA 3 EGZAMINY W JEDNĄ NOC?/ZJEŚĆ 10 HAMBURGERÓW? itp. itd chyba każdy zna tego typu sytuacje z życia. Cecha janiedamrady? nie zawsze na szczęście przynosi straty, chociaż w moim przypadku prowadzi przeważnie na manowce...
albo do wycieńczenia organizmu.
Tak też było w długi weekend. Pojechałam do Gdańska z R, ale on wybył odwiedzić znajomych z Braniewa a ja zostałam w trójmieście. Plan był taki, żeby trochę pozwiedzać i trochę się spotkać z dziewczynami z grupy z fejsa (nomen omen, grupa nazywa się BUrak, zgadnijcie kto ją założył ;)) I tak pierwszego dnia przeszłam sobie, bagatela, około 15-18 km (obliczałam przez mapy google). No bo co? Ja nie dam rady? Dałam, ale następnego dnia szłam do kibla 10 min... całe 4 metry od łózka do drzwi kibelka :) No ale jak szaleć to szaleć. Spotkałam się z trzema świetnymi dziewczynami, niestety z Magdą nie zrobiłam sobie selfie i nie mogę pocynić trzema ładnymi koleżankami, więc pokaże wam tylko dwie:
z Krysią
i z Ewką
Było super, szkoda, że mamy do siebie tak daleko.
Poza towarzyskimi walorami, wyjazd miał również walory smakowe. Odwiedziłam w Sopocie restaurację "u Przyjaciół", która wcześniej widziałam w "Kuchennych rewolucjach" i zapragnęłam poczuć na własnym języku czy ta Gesslerowa coś umi czy nie umi. No i co mam wam powiedzieć? Nie zawiodłam się. Prócz pysznego jedzenia, była świetna obsługa i na prawdę fajne miejsce. Postaram się zrobić porządną recenzję na moim drugim blogu- Jadaczce, który ostatnio porzuciłam
na rzecz oddawania się przyjemnościom.Tymczasem pokażę wam tylko co nieco z pyszności jakich tam doznałam:
tatar z łososia
schab z dzika w panierce borowikowo-orzechowej
bezowy deser z kremem z mascarpone i polewą malinową
Byłam tam dwa dni po rząd, a co, jak się bawić to się bawić.
Drugiego dnia już ledwie szurałam nogami, ale też kilka km pokonałam, tak, że na trzeci dzień, który spędziłam w Gdańsku bateryjki było niewiele, ale trochę połaziłam.
Koniec weekendu spędziłam na grze w karty z Gdańszczanami, Torunianką i Wałbrzyszanami - czyli z całą Polską ;)
Było miło, ale co dobre szybko się kończy (niestety szybciej niż leczenie).
Tak to sobie spędzałam miło ostatnie dni przed naswietlaniami. Wiadomość o tym, że zaczynam w poniedziałek dopadła mnie w Sopocie na plaży, myślałam, że uda się urwać jeszcze kilka dni, no ale niestety. Od wczoraj nie morze, nie statki, nie pyszne jedzenie, ale taki widok będzie mi towarzyszył codziennie:
Także tego, jeszcze wam ponarzekam, że mi słabo i piecze i takie tam (znając moje szczęście...a nie będę krakać jak zwykle;)
Miałam napisać posta na dzień dziecka, ale było, minęło i już mi się nie chce nadużywać klawiatury, może jeszcze kiedyś te przemyślenia będą miały sens (wątpię;)) Ale przy okazji tamtych rozkminiań wygrzebałam z otchłani przeszłości kilka fajnych zdjęć. I takim jednym własnie was dzisiaj pożegnam moi czytacze!