Dziękuję Ci google, że nie masz jeszcze takiej opcji!
Rok zaczął się dla mnie tak jak planowałam - miło, przyjemnie, w gronie przyjaciół, pośród gier towarzyskich i planszowych w niebieskiej peruce na łysej głowie. Tak właśnie wyglądał mój "Rak w wielkim mieście" w Sylwestra 2015. Dla was może nic specjalnego, ale ja miałam masę zabawy z nie-rzygania w ten wieczór. Wszystko dzięki doktorkowi, który dał mi odroczenie od NOWEJ CHEMII z 31.12 aż do 5.01, za co jestem niezmiernie wdzięczna. Moja wdzięczność rośnie dziś, kiedy już wiem z czym to się je.
Otóż kochani, NOWA CHEMIA brzmi jak nazwa super-modnego klubu w centrum miasta i patrząc na świat z lekką nutką ironii można by było przy tym zostać, ale nie wiem jakim trzeba by było być "lanserem", żeby bez przymusu wstąpić do tego klubu i pląsać "popijając drinka". Ja w każdym razie chciałabym ominąć z dala ten klub chemoholika i zostać wśród przyjaciół w swojej niebieskiej peruce za 14,99 zł z Lidla, choćbym miała pozostać łysa jeszcze przez 20 lat. Ale zacznijmy od początku.
Zachęcona gadaniem doktorka o NOWEJ CHEMII poszłam do szpitala pełna nadziei na spokojne dni "po" (+50 do naiwności). Miałam dostać TAXANY (cokolwiek to znaczy:) i do tego sterydy chroniące mnie przed tymi pierwszymi (moja wiedza chemiczna rośne, ale się gubię w tym świecie cytostatyków) W szpitalu było sporo znajomych twarzy - posiadaczy ekskluzywnej karty klubowej "RAK W WIELKIM MIEŚCIE". Wszyscy po świętach i Sylwestrze pełni dobrego humoru, spokoju i nadziei na wyzdrowienie. Nie było nas zaś jakoś strasznie dużo, więc nawet udało mi się dorwać łóżko szpitalne bez czekania (taki bonus dodawany do piątej chemii). Jak tylko ogarnęłam temat badań, sali i zajrzałam do stałych bywalców klubu, odwiedziła mnie koleżanka z forum AMAZONKI (taki klub dla babek, które mają "wyjątkowe cycki" ale nie w sposób pożądany, choć wyglądają niczego sobie) Moja nowa koleżanka, do tej pory wirtualna okazała się "lekiem" na szpitalną nudę i została ze mną do późnych godzin obiadowych (nie wiem kiedy minęło 6 godzin, ale dzięki Prezesowo, świetnie się bawiłam).
Szpitalna rzeczywistość tym razem zapowiadała się naprawdę zachęcająco (nie myślałam, że kiedykolwiek to napiszę). Prócz wspomnianej nowej koleżanki poznałam również żwawą i kochaną 82-letnią Panią Marię z łóżka obok oraz uśmiechniętą, piękną Asię. Wolałabym jednak, żeby tak dużo fajnych ludzi tu nie przychodziło na drinki. Dla mnie tego dnia, był to klub "NOWA CHEMIA" dla Asi "SZÓSTY ROK CHEMII" a dla Pani Marii "RED-HOT-CHEMIA". Każdy może nazwać to inaczej, ale łączy nas tutaj jeden cel - wydymać raka bez wazeliny. Niestety przy okazji dymamy tez swój organizm i właśnie do tego dążę. Ale jeszcze chwila...
W szpitalu była również telewizja Wrocław, która kręciła news o nowym sposobie określania sposobu leczenia raka piersi (podobno będzie można przed rozpoczęciem leczenia określić czy chemia pomoże czy też trzeba będzie zastosować coś innego) Szukali pacjentki, która powie parę słów o swojej chorobie. Jak zwykle podjęłam się wyzwania (wszystkie inne pacjentki z rakiem piersi udawały, że ich nie ma) Nie widziałam materiału, ale może i dobrze. Nie wystąpiłam, żeby jarać się swoją gębą w telewizji, ale żeby dotrzeć do ludzi z wiadomością - RAK MOŻE ROSNĄĆ JAK NA DROŻDŻACH I NIE DAWAĆ ŻADNYCH OBJAWÓW. Jeżeli komunikat dotarł do chociaż jednej osoby i dzięki temu poszła się ona zbadać to było warto poświecić pyzatym pyskiem w tv:)
Dzień w szpitalu mijał szybko, przyjemnie na rozmowach, śmiesznie na występowaniu w tv i ...mdłościowo z powodu psychosomatycznych odruchów. Nie pomyślałabym, ale po moich chemicznych przygodach, teraz, kiedy miałam dostać NOWĄ CHEMIĘ, wystarczył widok starej, "czerwonej mikstury" albo nawet sama myśl, albo nawet sama myśl o zapachu, żebym dostawała odruchu wymiotnego. Tak, to była ta mało przyjemna część pobytu. Nawet teraz, kiedy o tym piszę, wypita herbata próbuje wydostać się z mojego żołądka. Tutaj wypadałoby przytoczyć anegdotkę, którą usłyszałam od pielęgniarki. Otóż, pewna Pani Dr poszła na zakupy do marketu naprzeciwko szpitala i spotkała tam swojego byłego pacjenta. Po uprzejmym przywitaniu się, pacjent rzekł "Pani Doktor, jak Panią widzę to rzygać mi się chce".
Śmieszne, ale prawdziwe :)
Żeby przyjąć nowe Taxole, Taxany czy jak je tam zwał, musiałam o 23 łyknąć 8 sterydów, potem o 7 rano i 9, musiałam więc spędzić noc w szpitalu. Jak mus to mus. Tym razem miało się obyć bez mdłości, rozdrażnienia zapachami i takich tam efektów. Lekarz powiedział, że mogą mnie jedynie boleć stawy i mięśnie - brzmi super w porównaniu do ciągłego przytulania muszli. Oprócz mojej NOWEJ miałam również sama podać sobie w domu "sprytny" zastrzyk, który ma odbudować czerwone krwinki po chemii. Spoko, dam radę, wszystko tylko nie czerwona mana... Jakże dałam się zwieźć tym doktorkom-szarlatanom! Chemię przyjęłam, efektów ubocznych nie było (WOW). Pojechałam do domu, tam miałam jeszcze przyjąć przez 2 dni 30 sterydów - pikuś - jedyne co po nich następuje to czerwona gęba i poty w nocy. Ale zapomniałam zakupić "SERUM NA KRWINKI". Lekarz powiedział, że to tak na wszelki wypadek i powinnam go sobie wstrzyknąć 24h po chemii. Przez moje zapominalstwo zakupiłam go dwie doby po chemii, ale z tego co wiem to nie aż takie ważne. Byłam zadowolona, że nic mnie nie boli i nawet samowstrzykiwanie sobie czegokolwiek mnie nie przerażało. Ba! Nawet cena 100% leku na opakowaniu (3280zł!!) jakoś szczególnie mnie nie przeraziła (to straszne, ale człowiek przyzwyczaja się do wszystkich absurdów, kiedy chodzi o ratowanie życia) Jednak gdybym wiedziała co mnie czeka po tym magicznym SERUM SIŁY to byłabym przerażona...
W bajkach Papaj żarł szpinak w puszkach i to mu wystarczało (chociaż wyglądał jakby sterydy też tam były). W rzeczywistości, żebym ja mogła być silna, trzeba mi tę siłę odebrać. Podstępnie. W tej małej plastikowej strzykawce za 3 tys zł czaiło się ZŁO. ZŁO o sile 5 gryp i zębach jak szpilki do pożerania kości. Efekty uboczne zaczęły się kilka godzin po zastrzyku i trwają 3 dobę. Moje ciało zostało opanowane. Prawdopodobnie to czerwone krwinki sa takie popie**olone i mnożą się przez wbijanie mi ostrych przedmiotów w mięśnie i stawy. Tak to przynajmniej odczuwam. Od 3 dni moim najlepszym przyjacielem jest ketonal. Nawet opuszki palców bolą od stukania w klawiaturę (Już myślałam, że nie dotrę do momentu kiedy będę mogła się wyżalić i napisać jak mi źle, nie sprawiło mi to jednak tak wielkiej ulgi jak myślałam:) Jakoś to przetrwam (powtarzam jak mantrę) Jakoś to przetrwam...
NOWA CHEMIA okazała się nie być super-fajnym klubem, ale mam nadzieję, że dla raka również i wykidajło nakopie mu do dupy. Tymczasem ja oddaję się nowej pasji - szyciu z filcu breloczków:) Pozwala mi to oderwać się trochę od bólu i przy dobrym filmie, igle i nitce przetrwać kolejne dni. Dzisiaj niedziela i kolejne zawody w strzelaniu z procy. Dzisiaj pierwszy raz od 8 tygodni beze mnie. Tym razem osłabiona bohaterka poddaje się i procę wymienia na igłę i nitkę, ale nie martwcie się - za tydzień będę jak nowa:)
moje breloczki ;)
PS. Mam masę rzeczy do napisania, chciałabym poruszyć tyle tematów okoliczno-rakowo-społecznych, ale kurna, nie mam jeszcze siły:) Jak tylko efekty uboczne ustąpią, obiecuję zanudzać was dalej. Tymczasem trzymajcie się w zdrowiu!
Uwielbiam czytać Twoje posty, Twoje podejście ♥ Cieszę się, że Sylwester się udał :* Ściskam, pozdrawiam, zaglądam!
OdpowiedzUsuńPS Jeszcze niedawno ketonal też był moim wiernym kompanem. I przez chwilę tramal, ale ciiii :D
Lubię jak piszesz, chcę Cię czytać codziennie! Trzymaj się ciepło, odpoczywaj , nabieraj sił i czekamy na kolejne posty:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitaj ! Pierwszy raz tu weszłam ale chyba nie ostatni. Podziwiam Twoją siłę walki, Twój stosunek do tego wszystkiego i życzę z całego serca aby ten burak sobie poszedł gdzie pieprz rośnie. Pozdrawiam serdecznie a jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńzapraszam do śledzenia:)
UsuńAniu trzymaj się. Bardzo fajnie się Ciebie czyta. Dolegliwości miną i będzie dobrze. Burak sobie pójdzie gdzie piepsz rośnie. Ja tez miałam Taxany w składzie swojej chemii. Ta czerwona i cos jeszcze. Zastrzyki tez sobie na krwinki robilam. Jesteśmy młode. Cale życie przed nami. Wiele możemy znieść. Ja juz nie pamiętam jak to było. Czas leczy rany :-) a chemie skonczylam 3 miesiące temu. Trzymam kciuki. Anetam
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki Aneto, żeby już nigdy ten syf nie wracał:) I dziękuję za miłe słowa:)
UsuńZaintrygował mnie tytuł- "rak to burak", a mnie ciśnie się na usta- jedz buraka - nie będzie raka!:)
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta tak optymistyczny opis działania, czyli walki z chorobą . Taka osoba, jak TY ,która nie traci czasu na rozpacz, jest skazana na sukces. MOgę tylko radzic- nie wdawaj się w dyskusję z postronnymi osobami , uciekaj gdzie pieprz rosnie ,gdy ktoś ze zbolałą miną zacznie opowiadac swoje negatywne przeżycia. Rob co masz do zrobienia i wracaj szybciutko do pełnej zdrowtnosci. Na szczęście czas biegnie jak oszalały ,wiec za chwilkę będziesz już odliczać dni, tygodnie , lata od "wypadku" z raczkiem ! Wierz mi,wiem co mówię :), chemię skończyłam prawie 9 lat temu!:) Amor
Anuczku, gratuluję porówań i wirtuozerii słowa! Wiele spraw przeżywam podobnie, tylko nie przyszło mi do głowy, że można je tak ująć. Gdy czytam, to się uśmiecham, choć sama jestem po AC i kończę taksole. Trzymam za Ciebie kciuki, Kochana. Pisz dalej na pociechę :)
OdpowiedzUsuńJak ja wiem co czujesz... :| sama myśl o sali chemicznej miesza mi w żołądku...
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonana czy te bóle to nie jest jednak efekt chemii a nie neulasty...
Kochana, za pierwszym razem wszystko bolało po neulaście i było strasznie, ale już za 2i3 po chemii bo neulasty mi nie dano (mój organizm sam sobie poradził:)
UsuńNaszczęście już niedługo po chemii i będziemy mogły zapomnieć;)