Nie wiem nawet od czego zacząć, mam nadzieję, ze tym razem uda mi się skończyć...
Sześć tygodni radioterapii minęło jak z bicza trzasł. Nie wiem nawet kiedy, bo zaraz po zakończeniu pojechałam w pizdu - najpierw do Pałacu Heimanna - zaprzyjaźnionego miejsca i człowieka, a potem nad morze do Międzyzdrojów. Dużo by opowiadać, ale nie będę was zanudzać.
Kota zostawiłam u rodziców i mimo zabezpieczeń na balkonie, skubana uciekła. Ja w tym czasie bawiłam się przednio na wczasach, a ona poszła w tango z dzikimi kotami. Skubana jest w domu najspokojniejszym kotem świata, a na dworze staje się królową dzikości. Dwa tygodnie spędziła na gigancie, trochę było zabawy z łapaniem. Wrzucałam na bieżąco info z polowania na facebooku. Wrzucę i wam, bo nie wszyscy pewnie widzieli:
Polowanie na kota part 1.
Przylazlam na podwórko koło chaty rodziców, gdzie moja mała głupia kotka spierdoliła kilka dni temu. Oczywiście moja matka już czaiła się za rogiem i szeptem na mnie nawrzeszczała, że co tak późno, kot już był ( do tej pory tylko ona widziała Armiśkę na dworze, więc powątpiewałam czy to na pewno ona) na szczęście to małe czarne ścierwo ma kudłaty ogon więc nie trudno ją odróżnić od podwórkowych burków (a jest ich tutaj od ch*ja). Jeden nazywa się Chińczyk, bo ma jakąś chorobę oczu i przez to skośne oczy, ale podobno mu to nie przeszkadza w zapładnianiu dzikusek.
Siedzę teraz jak ostatni debil w krzakach (jak bym była facetem wzięli by mnie za zboka, bo kitram się za samochodami, ale na krzesełku co mi je mama przyniosła.) komedia jak ch*j. A Armiśka przed chwilą tu była, jakies 5m ode mnie ale jak się na nią spojrzałam to spie*dolila. I najwyraźniej ma tutaj stalkera, bo jak ruszyła to za nią z kopyta pognał czarny jegomość w białych skarpetach i tyle ją widziałam. Młoda na gigancie a ja wakacyjny wieczór spędzam w krzakach. Zabawa na całego.
Polowanie na kota part 2.
Postanowiliśmy spróbować złapać kota w żywołapkę - to taka klatka z zapadką, na którą zwierz ma wejść chcąc dostać się do żarcia i wtedy klatka się zamyka. Dzisiaj do mnie owa pułapka dotarła, więc postanowiliśmy wypróbować ustrojstwo już dzisiaj. W międzyczasie moja mama dogadała się z prezesem zakładu, na którego terenie koczowała Armiśka, żebyśmy mogli tam wejść.
Po drodze od wejścia za płot przywitały nas trzy koty. Oho, będzie wesoło, najwyżej przyniesiemy innego kota do domu.
Moja mam wskazała nam miejsce gdzie nasza kota siedzi i poszła w tym czasie dać dzikusom żreć, żeby tu się nie zbiegły. Nim jeszcze ustawiliśmy klatkę pojawiła się nasza zguba. Z dystansu patrzyła na nas wzrokiem "no dajcie mi żreć i wypierdalajcie z mojej miejscówy". Przygotowaliśmy wszystko i odeszliśmy jakieś 10 m dalej. Po chwili kota była już przy klatce. Popatrzyła czy z góry nie da się wyjąć żarcia, albo z boku aż w końcu zdecydowała się wejść. Czekaliśmy z zapartym tchem na dźwięk zapadni, ale nic takiego się nie zdarzyło. Po chwili Armia wyszła i gdzieś się skitrała. Po oględzinach okazało się że przesunęła sobie łapką pojemniczek z żarciem i opróżniła go bezpiecznie...a zapadni nie uruchomiła, jeb*na spryciara! Dobra, drugą porcję położyłam bez pojemniczka na zapadni. Znowu wlazła i nic. Nie wiem jak ten skubaniec to zrobił, ale nie wlazła na zapadkę! Straciłam nadzieje. Aż tu nagle kota siadła kolo klatki, gapi się na nas i zaczyna miauczeć...no to my "Armiśka, Armia, Armisia, kochanie, kotku kici kici, koszka, choć! Kici-kici..." i tak w kółko jak nawiedzeni. Małe ścierwo zaczęło kroczyć w nasza stronę powolnym krokiem drąc ryja w niebogłosy "mraaaaauuuuuu" podeszła do mnie (mi już nogi ścierpły od kucania a w gardle zaschło w pizdu) powąchała mnie i czmych- uciekła. Co tu robić? Nagle z drugiej strony placu wyświetla się moja matka. Kota ją zobaczyła i widzę, że chce spierdolić w palety stojące obok, to drę się po cichu " mama, idź stąd, schowaj się" a matka se siada na krawężniku... ręce mi opadły nie wspominając o cyckach. W końcu po moich naciskach mama poszła, za to pojawił się znany okoliczny ślepy, koci ruchacz pseudonim Chińczyk. Ku*wa zaraz wlezie do klatki i będzie po polowaniu. Powzięłam męską decyzję, spróbuję tę małą dziwkę podejść. Wzięłam żarcie w łapę i lezę w jej stronę " zobacz co tu mam, pańcia ma jedzonko (ty w kur*ę je*any osiołku!)" Podlazłam, postawiłam żarcie i usiadłam obok. Miśka chwilę się wahała, ale chyba głód zwyciężył...a ja nie czekając jak zje złapałam piździelca za kark krzycząc "Mam Cię!"
Potem była chwila szamotaniny przy wrzucaniu do klatki ale jakoś się udało i mała powsinoga przyjechała z nami do domu po drodze miaucząc, a brzmiało to jak: " ooooojeeeej, oooonieeeee!"
Mission complete!
Na szczęście się udało, ale jak sami widzicie nie było łatwo.
Wracając do wyjazdu nad morze, to na szczęście nie było zbyt upalnie, choć pewnie inni wczasowicze nie byli zadowoleni. Ja przynajmniej nie musiałam zbytnio uciekać przed słońcem, bo jak wiadomo rakowym panom i paniom słońce nie służy. Pojechałam tam z całą ekipą i było na prawdę wesoło.
Chyba po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu byłam na wczasach, takich gdzie łazi się na rybkę i zwiedza turystyczne atrakcje. Do tej pory moje wyjazdy były raczej dzikie i mało standardowe. Postanowiłam zrobić wszystko, czego do tej pory nie robiłam - np. spróbować wyłowić maskotkę z tej maszyny z łapką. Mam zawsze mi mówiła, że się nie uda i nie pozwalała wydawać pieniędzy na głupoty. Miała rację, ale po 20 latach od tamtej pory, musiąłam przekonać się na własnej skórze. Oprócz tego poszłam też na strzelnicę, gdzie z broni paintballowej trzeba było trafić 8 obiektów na 10 strzałów. Udało mi się ku zaskoczeniu Pani pilnującej przebiegu, chociaż niechcąco wrzuciła mi 11 kulek, a ja jakimś 6 zmysłem to wyczułam i choć trafiłam 7/10 postanowiłam sprawdzić i strzeliłam po raz 11. Trafiłam. Wygrałam maskotkę. Ot szczęście głupiego:)
Byliśmy też w muzeum figur woskowych, kinie 7d i planetarium. Znów poczułam się jak dziecko, i poczułam też, że wróciła w moje trzewia nieśmiertelność.
No i udało mi się zrobić coś co zawsze mi nie wychodziło - zaliczyć wschód i zachód słońca nad morzem:)
Wypoczęłam, nabrałam sił, żeby znowu wrócić na pole bitwy! Szóstego sierpnia zostałam przyjęta na oddział chemioterapii celem:
1. założenia portu
2. przejścia badań
3. przyjęcia herceptyny
4. przyjęcia paclitaxelu, czyli kolejnej chemii.
Oczywiście nie obyło się bez przygód, jak to zwykle u mnie bywa. Miało pójść gładko - w czwartek badania, w piątek port, w sobotę hercia, w niedzielę chemia i do domu. Niestety, lekarze zapomnieli, że musze mieć badanie ginekologiczne zaliczone przed podaniem herci (inaczej nie dostaną zwrotu z NFZ) i im się w piątek o 14 przypomniało, a wszyscy z ginekologii byli na sali operacyjnej. I tak poleżałam sobie w szpitalu gratis weekend i wyszłam dopiero we wtorek. No ale nie ma tego złego, na dworze było 38 stopni w cieniu, a w szpitalu klimy z korytarza trochę chłodziły. Poza tym poznałam kilka ciekawych osób i jakoś to razem przeszliśmy.
Wczoraj dostałam już drugą dawkę chemii i chyba jeszcze sterydy działają bo po nieprzespanej z powodu bólu brzucha nocy, potem wpadłam w wir gotowania i upiekłam kurczaka, zrobiłam bitki wołowe, marchewkę gotowaną, ziemniaki i ukisiłam ogórki. W międzyczasie jeszcze zorganizowałam wydarzenie pomocowe dla naszej Lucynki, którą pewnie znacie z bloga. Jeśli ktoś z was chce kupić biżuterię, którą Lucyna robi, i tym samym ją trochę wspomóc to zapraszam serdecznie: POMAGAMY LUCYNIE.
Uff...udało mi się. mam nadzieję, że ten długi dość post odrobinę zrehabilitował moja długą przerwę w pisaniu. Nie obiecuję, że będę pisać częściej, bo znów może mnie porwać wir życia albo upał wyżreć mózg jak ostatnio. Nic nigdy nie wiadomo, ale pamiętam o was i cieszy mnie każdy mail, każde wejście i dobre słowo, które pozostawiacie w komentarzach.
Bywajcie w zdrowiu!
Anuk
Nie mogłam się oprzeć...dziękuję Ci za tą opowieść o kocie...rzadko płaczę ze śmiechu...Zaglądam tu często, czekam na każdy wpis...życzę ich sobie i Tobie jeszcze z dziesiątki tysięcy...spełnienia..KaRola
OdpowiedzUsuńJesteś wreszcie i w formie- intelektualnej, co oczywiste sądząc po ww. wpisie i mam nadzieje, że fizycznej już po chemii też. Wole, żebyś rzuciła się w wir życia następną razą, bo z wyżartym mózgiem wpisu na moim ulubionym blogu nie zmontujesz ;-) Pozdrawiam z Lublina - Kaśka Wiernie Czytająca howgh !
OdpowiedzUsuńTroszku się niepokoiłam twoim milczeniem. Fajnie, że wróciłaś. Nabazgraj czasem nabazgraj. Ja taxole prawie skończyłam, jeden mi został i teraz radio i hercia. Czyli nieco odmiennie niż u Ciebie. Nie brałam herci z chemią, bo mi nieco serducho szwankowało. Super, że próbujesz nowych wrażeń i spełniasz kolejne marzenia. Widzę, że żyjesz pełną gębą. Tak trzymaj!
OdpowiedzUsuńUwielbiam Cię czytać :) historia z Kotą przyprawia o łzy... ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńAnuk! Niech Cię nie opuszcza humor i zdrowie!!!
OdpowiedzUsuń:*
Anuk widac, ze fajnie spedzilas wakacje nie ma to jak to gronie przyjaciol :)
OdpowiedzUsuńleczenie kontynluj dzielnie dalej i co tu duzo pisac,
jestes niesamowita ! leczysz sie sama a myslisz tez o innych (Lucy)
Te historyjki z kotami sa b.zabawne.
U mnie kiedys ktos powywieszal na kazdym slupie zdjecia zagionego kota oraz nr. tel. kontaktowy w razie odnalezienia zguby, bardzo mnie taka akcja zadziwila, bo komu by sie chcialo scigac cudzego kota ? na dodatek sugerujac sie marna fotokopia szaraka bez cech szczegolnych w rysopisie ! hehe
Teraz zapytam z innej beczki wiem, ze pochodzisz z Wrocka i slyszalam cos o odnalezieniu pociagu ze zlotem w Gorach Sowich z czasow IIwj.sw. Szukalam info potwierdzajace w necie ale nic nie znalazlam,,, czy to prawda ?
pozdrawiam.. troll :)
ps.pisz jak masz ochote a jak nie, to tez pisz haha
Anuk, a ja Cię po prostu podziwiam!!!!!! I gdyby ktoś zapytał: a za co? Bez wahania odpowiedziełabym, za to, jak żyjesz i opijasz się życiem. Bo nie chodzi chyba o to, ile lat na tym swiecie i w tym ciele żyjemy, ale JAK.
OdpowiedzUsuńBohaterko :***
Eee tam, probowalas kiedys zlapac Husky, ktorej sie wlaczyl czujnik Bieguna Polnocnego? :D Tej nawet zarcie nie interesowalo, tylko ten Biegun, ktory przy okazji znajdowal sie zawsze w kierunku przeciwnym do tego, w ktorym bylismy my, czyli ekipa lapiaca.. :D
OdpowiedzUsuńDobrze, ze kota juz w domu. :)
I ciesze sie, ze duzo sie dzieje, ze wyjazdy wakacyjne sie udaly, ze po raz chyba pierwszy Twoj opis pobytu szpitalnego byl wrecz optymistyczny. :D Nie zwalniaj! Buzki :***
Kass
Hahaha! Powinnaś zostać komikiem ;-)
OdpowiedzUsuńZnam ja dobrze takie zabawy w berka z niepokornymi kociambrami...
Anuk,warto bylo chwile poczekać dłuższą chwilę na Taki zajebiaszczy wpis :-)))))))
OdpowiedzUsuńHistorie z łapaniem kota wymusily długotrwały usmiech na mojej trochę skwaszonej gębie
Zdjecia wschodu i zachodu-CUDNE
Z muzeum figur woskowych,po prostu padłam jak zobaczylam.Twojego znajomego bluzniaczo podobnego do Binladena:))))))
Pozdrawiam serdecznie!!!
Wspaniale,ze sie odezwalas Anuk. Ciesze sie, ze mialas takie wspaniale wakacje. No i najwazniejsze, ze niesmiertelnosc zamieszkala znowu w twoich trzewiach.Badz zdrowa.Henks
OdpowiedzUsuń